Wieki nie pisałam, a wypadałoby jakoś zamknąć tą historię. Au pair już nie jestem, więc pisanie bloga chyba nie wchodzi dalej w grę (choć w sumie w USA wciąż jestem, więc może...?). Na chwilę obecną jestem kobietą zamężną (ależ to brzmi) i życie operki odchodzi w niepamięć. Już dwa miesiące wolności! Mojego obecnego męża, Richarda, poznałam na samym początku pobytu w Californi i właściwie od tego momentu byliśmy nierozłączni (skutek bądź przyczyna braku wpisów na blogu). I im lepiej było pomiędzy nami, tym gorzej w moim operskim życiu host rodzinnym. Mój host Koreańczyk okazał się kanalią jakich mało i nasze stosunki ulegały powolnemu, acz stałemu, oziębieniu. Aż nadszedł moment, w którym koreańska kanalia po moim późniejszym powrocie do domu , poinformował mnie, że od teraz muszę pytać o pozwolenie, aby zostać dłużej w weekendy poza domem na wypadek gdyby oni, czyli kanalia i hostka, chcieli wyjść wieczorem! Zbiegło się to w czasie z naszymi zaręczynami, więc potraktowaliśmy to jako znak i zażądałam rematchu. Znaleźliśmy fajne mieszkanko i mieszkałam w czasie rematchu z Richardem, grając jednocześnie na czas z agencją. W końcu samolot do Polski odleciał beze mnie, a ja zostałam szczęśliwą mężatką ;). Na chwilę obecną walczę z kilogramami makulatury na zieloną kartę parając się w międzyczasie babysittingami i mieszkając w przytulnym mieszkaniu z 14-letnią kotką Hadley i Richardem. I... niczego nie żałuję, jestem szczęśliwa. Wiadomo, że bywa różnie, rachunki są czasem przytłaczające, ale... jest dobrze, choć nigdy nie spodziewałabym się, że mój wyjazd tak się zakończy.
Właśnie zastanawiałam się kiedyś dlaczego już nie piszesz... A tu proszę ! ;) Gratuluję męża. Mam nadzieję że się kochacie i tak będzie cały czas. Pozdrawiam, Marta
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się że zobaczę jeszcze tu jakiś post i bardzo się cieszę że jednak zobaczyłam :):) również gratuluję i życzę szczęścia i powodzenia!!!:)
OdpowiedzUsuńOMG jaka niespodzianka!:) Niezły zwrot akcji:) A tak się zastanawiała, co się z Tobą dzieje, bo tak długo nie piszesz... W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam duuuużo szczęścia i miłości i prosić Cię byś nie przestawała pisać bloga:) Informuj czasem co tam u Ciebie i w Stanach piszczy :) buziaki:**
OdpowiedzUsuńOjejku kochana! Szczęścia Ci życzę z całego serca! :)
OdpowiedzUsuńO Jezusie!
OdpowiedzUsuńNie spodziewałabym się!
Szczęścia Kochana! Obyście zawsze już byli tak szczęśliwi.
Powodzenia w staraniu o kartę bo wiem, że bywa to długi, męczący i nieraz 'niezręczny' proces.
I jeszcze jedno - Kochana nie rezygnuj z bloga! Daj czasem znać co u Was, jak tam Amerykańskie życie.
Powodzenia!
WOW bardzo milo przeczytac taki happy end :D
OdpowiedzUsuńSzczescia na nowej drodze zycia.Milo by bylo jak bys czasami napisala krotki notke.Zycie pisze dla nas scenariusz fajnie ze tobie napisalo z happy endem.
no nie wierzę! ale nieźle!!
OdpowiedzUsuń