wtorek, 30 sierpnia 2011

kocham to miejce :D

Nie pisałam czas jakiś z braku czasu - cały weekend imprezowałam, a wolne chwile w tygodniu spędziłam na  eksploracji okolicy hehe... Zapewniam jednak wszystkich, że wspaniale tutaj jest. Miejsce jest przepiękne. Z okna kuchni rano widzę ocean! A oto widok:
Tutaj jest naprawdę niesamowicie. Po miesiącach na pennsylvańskiej wsi, pójście na spacer z takim widokiem przed oczami...
... wciąż wydaje się nie realne. Czuję się jak na wiecznych wakacjach. Stąd pewnie to zamiłowanie do imprez ;) Ale mam kierowcę na i z imprez, więc jest ok. Kolejny latynos (tyle że urodzony tutaj) lol. Poznany na moim pierwszym wyjściu w czwartek parę godzin po przylocie do LA, znajomy byłej operki hostów.  Dzięki niemu poznałam już sporo osób tutaj i jedno Wam powiem - imprezy w Californii są szalone ;) Zresztą ten cały pan Carlos też w sumie szalony - bo po co mu 3 auta? i jakim cudem nigdy nie pokazuję paszportu, bo on zna wszystkich na bramkach? W ogóle zna podejrzanych ludzi i zaczynam się zastanawiać czy on w jakiejś mafii nie działa ;) Ale póki co, dobrze znać tubylca lol

W moim życiu rodzinnym też wszystko w jak najlepszym porządku. Dziewczynki mnie polubiły i wciąż powtarzają, że mnie kochają haha... Rozpuszczone są strasznie, ale potrafią być słodkie i ciężko ich nie lubić. Z hostami mam super relację póki co (16 września lecimy na weekend do Seattle) i nawet toster mi kupili (bo spytałam czy mają - nie mieli, więc wsiadli w auto i kupili haha...). Pokój mam super, z łazienką i TV z dekoderem cyfrowym, auto dobre (w czwartek zabrałam je na przegląd - wszystko posprawdzali, wymienili opony i auto jak nowe, chociaż w sumie jest nowe, bo z 2008, ale ja tutaj mieszkam górach z mnóstwem wzniesień i zakrętów, więc hamulce i opony długiego żywota nie mają). 
 
Więc póki co jest ok :) Czy wspominałam, że jestem urodzoną szczęściarą? :D


poniedziałek, 22 sierpnia 2011

w operskim raju

A więc jestem w Californi. Już rozpakowana i wciąż niemogąca się nadziwić palmom dookoła i widokowi na ocean z okna kuchennego. Bosko tutaj jest. I rodzina... Rodzina jest jak z różowej broszurki mojej agencji i naprawdę traktuje mnie jak członka rodziny. Wciąż gdzieś mnie zabierają i są mega serdeczni. Dziewczynki też są super - cały czas się tulą! Potrafią być trudne - zwłaszcza trzy i pół letnia Kathy kiedy przychodzi pora nakarmienia jej, ale... Wolę to niż pasywno-agresywnego nastolatka. Na powitanie zabrali mnie do niemickiej restauracji, bo polskiej nie mogli znaleźć haha... czekał na mnie też bukiet:
Ogólnie mieszkają w niesamowicie pięknym domu, a ja mam super pokój z własną łazienką i własne nowe auto:

Jest tutaj wspaniale... Po jeździe na rowerze na plaży...

....i zaliczonych dwóch imprezach, stwierdzam że jest jestem w raju haha...

wtorek, 16 sierpnia 2011

nowa nadzieja

Juz za pare chwil, za chwil pare... A dokladniej pojutrze ;) opuszcze moja "ukochana" rodzinke. Pisze w cudzyslowiu, bo o ile dzieci mam nadal kochane to hostka niemozliwa sie stala - czepliwa jak nietoperz, wszechwiedzaca jak ojciec zalozyciel (i tak jak on przekonana o moim marnym koncu, grzesznika jednego). Doslownie wszystko obecnie robie zle - nawet szklanek w zmywarce nie potrafie dobrze ulozyc. A i zupa byla za slona ;) Juz od rana wita mnie z posepna mina i odburknie "hi" pod nosem tylko po to, aby zaczac swa litanie moich obowiazkow na dzis i wyliczeniem na co mam uwazac, bo na pewno zrobie zle. Az smiac mi sie chce, bo jeszcze pare tygodni bylam podobno taka perfect au pair. Ale w glowie z nierobstwa ;) mi sie poprzewracalo i zachcialo mi sie przygody w nowym miejscu. No to mam za swoje. I jeszcze bacikiem mnie na koniec :P
Na serio, chcialabym juz, aby byl czwartek. To juz druga hostka wyzwalajaca we mnie najgorsze instynkty i ujawnijaca zasob slownictwa, ktorego posiadania nawet nie bylam swiadoma, ale i tak do nowej rodziny jade z wiara i nadzieja. I miloscia, zeby nie bylo ;) Bawic sie przynajmniej powinnam dobrze, bo juz w ten piatek jade z obecna operka hostow na jej impreze pozegnalna. Zreszta do trzech razy sztuka, czyz nie? A jak znowu bedzie zle to wracam do Europy (oby tylko zdazyc sobie zrobic sweet focie z napisem Hollywood w tle ;) )
Ale poki co z tekstem przewodnim z ubieglego roku znowu jestem gotowa na start. Walizki spakowane, a ja znowu:
 
"[...] Wierzę w to mocno, że nigdy nie upadnę
Że zdobędę wszystko zanim spokojnie zgasnę
Moja przystań schowana gdzieś za horyzontem
To dopiero początek, Bóg wie, co będzie potem
Tyle różnych jest dróg ilu ludzi na tym świecie
Ja od lat idę tą, która daje mi szczęcie
I choć czasem w głowie narastają wątpliwości
To nie życie mnie goni, lecz to ja urządzam pościg

Żeby mnie zatrzymać musiałyby być na to leki
Nie mam czasu muszę się ruszać by żyć,
jak rekin realizuję czeki,
pakuję rzeczy w torbę
I na przód, bo los czeka i chcę sprawdzić moją formę
Mów mi Willi, bo jak pan Fogg światła tną mrok
Listy z tysięcznej mili
A chcę wycisnąć wszystko co da się z chwili
By ktoś kiedyś powiedział - patrz oni to żyli [...]
Grammatik "W drodze"


czwartek, 11 sierpnia 2011

hordy hinduskie

Przez te wszystkie moje smutki, zapomnialam (no jak moglam) napisac o najwazniejszym, czyli moim zyciu rodzinnym. Otoz 2 tygodnie temu przylecial do nas na tydzien z UK brat mojej hostki z zona i dwojka pociech o imionach nie do zapamietania (aczkolwiek brzmiacych jak Sajrus i Roszen - piekne, prawda? ;) Straszny to byl tydzien. Nie dosc, ze brat hostki to wypisz wymaluj dziadunio Abdul, to jeszcze zonke sobie sprawil bardziej posepna od siebie. Ale pani z niej wielka, az dziw, ze ze swiatowego na swa miare Londynu na ta wies pensylwanska sie udala ;) No ale jakos sie z nimi przemeczylam i wylecieli tydzien temu w srode rano po to, aby ustapic miejsca nowym gosciom - wieczorem przylecieli rodzice hosta i zostana z nami do srody (ja lece w czwartek, wiec mozna powiedziec, ze mam szanse nacieszyc sie hindusami za wszystkie czasy buhaha). Aczkolwiek Ci sprawili mi mila niespodzianke i okazali sie mega mili. Dziadzio nawet tak mnie polubil, ze dal mi swoj numer telefonu i powiedzial, ze jesli kiedykolwiek bede w Anglii, mam dzwonic. Oni mnie przenocuja, nakarmia (choc wolalabym nie) i po miescie oprowadza haha.... No i widzicie, tak juz na sam koniec uratowali moja wiare w czlowieka (hinduskiego).

Chcialabym podziekowac za slowa wsparcia po moim krotkotrwalym zalamaniu :) Heh, juz mi lepiej. Dawno temu sobie powiedzialam, ze nigdy nie poswiece swoich marzen dla zadnego faceta (nawet jesli to tylko przyjaciel). Bo przeciez moglam szukac rodziny z Nowego Yorku dla niego. Ale po co. Jesli jest moim prawdziwym przyjacielem, nie zniknie z mojego zycia. Bedzie wiec to dobry test. A na mnie czeka nowa przygoda i znowu cos gna mnie do przodu, i juz naprawde nie moge sie doczekac. Czuje ten sam dreszyk emocji co rok temu. I warto bylo ryzykowac, bo to rok byl niezapomniany i sprawil, ze poczulam, ze zyje. Ten tez taki bedzie. Juz mam pewne plany - chce skoczyc ze spadochronem i na bungee, zobaczyc Las Vegas, San Francisco, spedzic wakacje na Hawajach i zrobic tatuaz w Los Angeles (ale bez obaw mamo - malutki, taki tyci tyci ;). I powiedzcie, jak to zamienic na faceta? ;) Pisze to patrzac na walizki, bo zaczelam sie pakowac i tak sobie mysle jakie zycie jest niesamowite i nieprzewidywalne. Kazdej ceny warte te emocje. Kazdej :)))

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

na wylocie

Ludzie kochani, meki nadszedl kres! No prawie. Ale bilet juz mam - w przyszly czwartek o 10:15 zabiora mnie winda do nieba buhaha... Z przesiadka w Waszyngtonie ;) Zaczynam wiec sie zegnac i to jest ta czesc przygody, ktora jest najmniej przyjemna. Rok temu tez sie zegnalam, ale to bylo tylko na chwile. Pozegnania tutaj na ogol oznaczaja, ze juz nigdy wiecej tych osob i miejsc nie zobacze. W przypadku pewnych osob jest to opcja pozadana. Ale sa ludzie, ktorym nie chce powiedziec zegnaj, ktore chcialabym zabrac ze soba i ktorych nieobecnosc odczuje jako wielki brak. Zwlaszcza dotyczy to Rolando... :( Odwiedzilam go w ten weekend coby sie pozegnac, bo ten weekend spedze na pakowaniu i sprzataniu. Nie myslalam, ze bedzie to takie trudne. Spedzilismy bardzo fajnie czas, dal mi album w postaci ksiazki z naszymi zdjeciami i... No oboje sie poryczelismy przy pozegnaniu. Bedzie mi go bardzo brakowac. Zadko spotykamy kogos kto dzieli nasze poglady, poczucie humoru, lubi to co my i z ktorym mozemy rozmawiac godzinami i nigdy nie koncza nam sie tematy. Ale gdy juz spotkamy taka osobe, staje sie ona naszym przyjacielem na cale zycie. W normalnych warunkach. Bo bycie oper to nie jest normaly stan - zyjesz w poczuciu tymczasowosci i starasz sie nieprzywiazywac zbytnio, wiec ciezko to okreslic jako normalne zycie. Mimo to wierze, ze jeszcze sie spotkamy. Ze odwiedze go w Chile albo on mnie w Europie. Ze nasz kontakt sie nie urwie i zachowam z nim wiez jak z Aleli. Wierze w to. Ale teraz cholornie mi smutno. I tak poplakuje sobie piszac to :P Ale wiecie, gdy do niego jechalam albo on odwiedzal mnie tutaj, czulam sie jak w domu. Dlatego to tak boli. Ciezko jest opuscic dom wiedzac ze powrotu nie bedzie.

wtorek, 2 sierpnia 2011

2 tygodnie do konca

To troche jak u mnie - jeszcze cialem w Pennsylvani, a juz duchem w Californi ;) Aczkolwiek juz mam problem (moze powinnam napisac "wyzwanie", bo to zawsze lepiej brzmi). Otoz dzisiaj agencja postanowila kupic mi bilet do Los Angeles. Pisalam im wczesniej, ze musze leciec 18 w czwartek. bo maja host rodzina wylatuje wtedy na Floryde i nie chca, zebym zostala sama w domu (pewnie wykradlabym cenne hinduskie gary :/ ). A moja nowa host rodzina chce mnie w piatek 19. I wielki problem, bo tutaj zostac nie moge, a tamci mnie jeszcze nie chca. No kur... Juz mialam powiedziec tej kobicie z agencji, zeby wobec tego kupila mi bilet do Polski skoro to taki wielki wyczyn dla nowych hostow odebrac mnie z lotniska w czwartek, ale babka wpadla na genialny pomysl, zebym leciala w czwartek i przenocowala u mojej przyszlej LCC, a w piatek rodzina mnie od niej odbierze. Zgodzilam sie, ale... Wcale mi sie to nie podoba i jeszcze tam nie polecialam, a juz mam dosc. Ale najwiekszy niesmak czuje do mojej obecnej host rodziny, bo mieszkalam z nimi od listopada, a i tak zostalam potraktowana jak potencjaly zlodziej! Dobrze, ze karma wciaz ma sie dobrze i pomscila mnie w Chicago (moj rematch skasowal auto kompletnie), a tutaj moze chalupe pusci im z dymem przy gotowaniu cuchnacego curry. Wiem, ze to brzmi strasznie, ale... Jest mi naprawde smutno. I zla jestem. I na swiateczna kartke ode mnie liczyc nie powinni :P Kur... Hindusi jedni, a zeby ich tak  %^%$^*$. I jeszcze *&^^$%^ A co bede im zalowac ;) 2 tygodnie... i zegnaj Pennsylvanio. Tesknic za Toba nie bede :P