sobota, 30 października 2010

halloween

Tak oto nadszedł weekend z dawna w Hameryce wyczekiwany - jutro Halloween! Coby poczuć klimat postanowiłyśmy dzisiaj z Tor i Aleli zrobić własne dyńki - moja to ta straszna (pierwsza z lewej), Aleli ta szalona na środku, a ciapowata należy do Tor haha... ;). Jutro chyba wybierzemy się do Chicago, bo ma być jakaś parada równości hehe... Zobaczymy jak to  wygląda made in USA ;)
Poza tym czas leci mi tutaj szybko - głównie na coraz większym nielubieniu mojej aspołecznej host rodziny (dzisiaj sprawdzałam ceny walizek, bo przyleciałam tylko z jedną, a już dorobiłam się majątku tutaj ;) i na czytaniu sms-ów od R. On ma iPhona i wykupił aplikację z polskim słownikiem, więc wciąż śle mi sms-y po polsku. I zaczyna się uczyć trochę polskiego. Ostatnio powiedział po polsku... "Kocham Cię". Tak wiem, trochę straszne. Ale... Może nie mamy wiele czasu, który nam pozostał (wow, zabrzmiało patetycznie ;), więc może trzeba wykorzystać to co mamy i po prostu cieszyć się chwilą? A może to ten jedyny? hehe... kto to wie ;)

A teraz uwaga... w poniedziałek chyba powiem hostce, że chcę zmiany rodziny. Trzymajcie za mnie kciuki. A wierzących proszę o modły w sprawie mojego rychłego przeniesienia do NJ ;)

środa, 27 października 2010

tornado

Od poniedziałku w IL jest bardzo wietrznie - i to tak, że ciężko jest zamknąć/otworzyć drzwi od auta! W poniedziałek wieczorem była potężna burza (a jest koniec października :/), a wczoraj rano kiedy wracałam do domu szczęśliwa, że pozbyłam się dzieci i pośpiewywałam sobie tę oto piosenkę:
ponury męski głos przerwał moje radosne śpiewy i oznajmił, że o 12 będzie tornado! Następnie wymienił gdzie można się go spodziewać (na szczęście nie wymienił mojej wioski) i radził znaleźć dobre schronienie :/. Dojechałam do domu, z trudem zamknęłam drzwi i "zmusiłam" R. żeby czekał ze mną na Skypie aż skończy się ten koszmar hehe... Co za szczęście, że internet działał, bo inaczej byłoby strasznie chlip, chlip... O 13 ucichło, a teraz znowu się zaczyna ech... A ja jeszcze muszę jechać po Młodego... No życie operki nie jest łatwe ;)

poniedziałek, 25 października 2010

isn't that sweet? ;)

R. zrobił dla mnie obrazek haha... Pochwalę się więc:
Z rzeczy przyziemnych - weekend spędziłam z Karin na zakupach. To jest niesamowite, że mamy identyczny gust we wszystkim - od ciuchów począwszy na jedzeniu skończywszy. Nosimy nawet ten sam rozmiar (ciuchów i butów! lol). I mamy te same dziwactwa - jak np. słuchanie jednej ulubionej piosenki nieustannie i porzucanie jej po kilku dniach dla innej. Dosłownie miałam wrażenie, że spotkałam swojego klona (i to by było na tyle w kwestii mojej wyjątkowości chlip, chlip... ;). 
Poza tym dzisiaj przez "nasz" host dom przewaliły się tłumy ludzi - hostka usiłuje sprzedać tą norę, w której przyszło mi mieszkać, za 1 700 000 $. Powodzenia jej życzę ;). 
No i chyba lato wróciło do IL, bo dzisiaj było 28 stopni haha... A przedwczoraj 13 lol. Pogoda tutaj jest szalona (może udziela się to też tubylcom i stąd zwichrowanie mojej rodzinki haha...)

sobota, 23 października 2010

chwilo trwaj....

"[...] Ty jesteś tam, ja jestem tu, nie wiem co trzeba zrobić już i chciałbym mieć dziś już pod nogami pewny grunt i, żyć z Tobą, być przy Tobie, mieć coś, wiedzieć już. Ten świat jest jakiś nienormalny dziś, to miejsce, ten kraj, ten kryzys, a w tym wszystkim ja i Ty. Chciałbym już wiedzieć, że dobrze wiem jak mamy żyć, lecz dobrze wiem, nie ma nic jak ja i Ty [...] Naprawdę ciężko będzie nam się nie rozłączyć"
Pezet "Nieważne"

Nie chcę myśleć co z tego wyniknie. Ale wiem, że bez R. nie dałabym tutaj rady wytrzymać. Rozmawiamy na Skypie rano i wieczorem (nie pytajcie o czym, bo sama nie wiem... ale tematy jeszcze nam się nie skończyły ;) i żyję teraz dla tych 2 momentów. I nie jest dla mnie ważne, że mój los zależy od fochów Małej, że hostka zadręcza mnie opowieściami o swoich guzach (podobno znaleźli 5) i że czuję jakbym żyła na walizkach (a przy okazji walizek - wczoraj robiłam porządek i w walizce pomiędzy rzeczami, które wciąż nie rozpakowałam (czyżby przeczucie? ;) znalazłam...uwaga... orzechowego Grześka + parę Michałków! Musiały wypaść z mojego giftu dla dzieciaków! Cóż to za wspaniałe zrządzenie losu! Wiedziałam, że ktoś/coś nade mną czuwa hehe... Ale wracając do tematu - rozmowy z R. i nasze sms-y trzymają mnie przy życiu i nawet jeśli zakończy się to wielką katastrofą, zawsze będę wdzięczna losowi, że dał mi to...


piątek, 22 października 2010

dzień za dniem

Chciałabym uspokoić moją rodzinę, że nie żyję tylko i wyłącznie moją "tragedią" host-rodzinną ani też chilijskim romansem hehe... Życie toczy się normalnie, nadal spotykam się z dziewczynami na nasze międzynarodowe lunche i dzisiaj dołączyła do nas nowa dziewczyna z RPA. Mieszka niedaleko Aleli (tak jak Niemka Karin) i wygląda na to, że tamte okolice są zamieszkane wyłącznie przez Żydów, bo wszystkie mają żydowskie host rodziny. Ja i Tor, która jest z moich okolic, mieszkamy u Katolików, więc wygląda na to, że Amerykanie czują się bezpiecznie w "gettach" ;). Host rodzina Leigh ma wspaniały dom (dzisiaj jadłyśmy u niej) i chciałabym trafić do takiego miejsca... Ze wszystkich domów, które do tej pory odwiedziłam, ja mieszkam w najpaskudniejszym lol. Może więc rematch nie będzie taki zły hehe... Poza tym jej rodzina ma psa. Zawsze myślałam, że wolę koty, ale dzisiaj nie mogłam przestać go głaskać... Jak strasznie tęsknię za zwierzakami, za ich futerkiem, za tym że można je dotknąć.... W mojej patologicznej rodzinie nie lubią zwierząt :/
Co jeszcze... Wieczorem czeka mnie drinkowanie ;) z Karin (w końcu mam powód ;). No i mój kwiatek... tak jakby... ekhm... tracił siły witalne i obawiam się, że za długo u mnie nie pociągnie lol. Najgorsze jest że R. codziennie pyta jak roślinka, a ja z bananem na twarzy zapewniam go, że świetnie. Trochę się zdziwi jeśli go zobaczy ;)

środa, 20 października 2010

gry wojenne

Atmosfera w domu jest... co najmniej dziwaczna. Mała i hostka są super miłe. Teraz czekam na cios w plecy, bo zaczynam je podejrzewać o jakieś niemieckie korzenie ;) Nie ufajcie, Hamerykańcom, mówię Wam ;) Wolałabym być w oficjalnym rematchu niż prowadzić te gierki z nimi, bo jak mówi ósme militarne prawo Murphy'ego - jeśli wróg jest w zasięgu, Ty również lol Bo zaczynam myśleć o co w tym chodzi. Jest kilka opcji, z czego dwie bardzo prawdopodobne - pierwsza: jest jej głupio, że tak beznadziejnie mnie potraktowała i teraz boi się, że odejdę; a druga opcja: boi się, że odejdę, więc próbuje uśpić moją czujność, a sama szuka w tym czasie nowej operki. Mówię Wam, czuję się jak strateg na wojnie ;) I z tą wesołą myślą pozostawiam Was. Odbiór ;)

wtorek, 19 października 2010

otrząsnęłam się ;)

Tak, po wczorajszym szoku i przegadanych 4 godzinach na Skypie z R., dzisiaj czuję się... bardzo dobrze. Postanowiłam działać - byłam więc u Tor po testy na prawko, napisałam do mojej LCC (ale wydaje się, że to kawał leniwego babska i w niczym mi nie pomoże) i zaczynam ogarniać swoje rzeczy na wypadek, gdybym musiała się nagle spakować. Poza tym R. ciągle wysyłał mi sms-y czy wszystko ok i rozgłosił wśród swoich latino-operskich znajomych z okolicznych clusterów, że szukam nowej rodziny i już mam odzew, więc kto wie, może spotkam się z nim szybciej niż myślałam ;). O dziwo, Mała dzisiaj była dla mnie super miła. Hostka również. Ale ja nie dam się im zwieść. Bo ja też jestem dla nich super miła, a przecież planuję zmianę rodziny. Lepiej żebym to była ja niż ona "wyrzuciła" mnie na bruk jak znowu jej odbije. Bo niby mogę mieć nadzieję, że wszystko się tutaj ułoży - byłoby o wiele łatwiej dla mnie zostać tutaj gdzie jestem. Ale będę się ciągle bała, że znowu zapuka kiedyś do moich drzwi wieczorem i powie: "Wiesz, Mała Ciebie jednak wcale nie lubi. Powodzenia w szukaniu nowej rodziny" (i w tym miejscu wielki banan na twarzy ;). To są moje logiczne argumenty. Mimo to boję się tego :( Ale chociaż ciekawie jest... ;) Jak tak dalej pójdzie w moim życiu z tymi dramatycznymi zwrotami akcji to aż nie chcę myśleć co dalej mnie czeka... Ślub na święta? ;) Taki żarcik na rozluźnienie atmosfery ;)

poniedziałek, 18 października 2010

rematch?

Moja hostka właśnie mi oznajmiła, że Mała mnie nie lubi i że ona nie wie co z tym zrobić i  że daje mi 4 tygodnie i jeśli sytuacja się nie poprawi to będzie zmuszona poszukać nowej operki :(. No to super... I jeszcze ta jej gadka jak to Młody mnie lubi i że to nie moja wina, po prostu rozminęłyśmy się charakterami z Małą. Napisałam do mojej LCC. Nie chcę tutaj zostać :(. Muszę zrobić jak najszybciej prawko i być dla nich super miła, ale zacząć szukać nowej rodziny :(

mam plan haha...

Tak, wymyśliłam co chcę zrobić na swoje urodziny - pójdę na mecz Chicago Bulls. Świetny pomysł, czyż nie??? Bilet to ok. 60 dolarów, ale... jak szaleć to szaleć ;). Mam już chętną Niemkę Karin, może jeszcze ktoś się przyłączy.
A przy okazji Karin - wczoraj byłyśmy we dwie w kinie na "Life as we know it". Świetny film, polecam :). Już dawno się tyle nie śmiałam. Poza tym to miało być takie "american experience" ;) - kupiłyśmy popcorn, colę i... było tak samo jak w Polsce. Kino identyczne jak nasze Cinema City. Jedyna różnica to brak napisów na filmie haha.... I ceny w dolarach lol ;) Ale film chociaż był bardzo dobry :)

niedziela, 17 października 2010

Six Flags Great America :)

Wczoraj pojechałam po dziewczyny i w składzie międzynarodowym - Tajlandia, Argentyna, Niemcy i Polska (patrz: obrazek powyżej lol) pojechałyśmy do najfajniejszego parku rozrywki w USA ;), czyli Six Flags Great America. Zajechałyśmy tam ok. 12:
Po przejściu przez bramki i przeszukaniu naszych torebek (podczas, których okazało się, że nie możemy wnosić jedzenia, więc byłyśmy zmuszone pozbyć się naszych zapasów chlip, chlip...), trafiłyśmy do raju pełnego rozrywek dramatycznych:
I takich bardziej przyziemnych ;):
Pełnego potworów (tak to jest żywa osoba - pełno ich tam było i skakały na ludzi z nienacka):
Wieczorem zrobiło się naprawdę strasznie:
Haha... fajnie było. Pogoda była perfekcyjna - ok. 20 stopni + słonko. Jedyny minus to tłumy ludzi, ale... I tak było warto. To był naprawdę udany dzień :)
A teraz pytanie: czy patrząc na to zdjęcie możecie zrozumieć dlaczego biorą mnie tutaj za Niemkę??? bo ja nie ;)
PS kwiatek wciąż żyje :)

piątek, 15 października 2010

robi się realnie :/

Dzisiaj rano jak zwykle wybrałam się na mój spacerek. Jak tylko otworzyłam drzwi, na podjazd "mojej" chałupki, zajechała brązowa fura kuriera UPS. Wytoczył się z niej pulchny latynos w jakże twarzowym brązowym firmowym mundurku i po upewnieniu się, że ja to ja ;), wręczył mi to oto pudełko:
Przez głowę przemknęły mi różne myśli, od: "pewnie mamusia wysłała mi polskie papu" po "a jednak wygrałam w konkursie na operko-niewolnika roku" haha... Czym prędzej pobiegłam więc do kuchni po nożyczki i jakież było moje zdziwienie, gdy w środku znalazłam to:
Plus liścik (uwaga, cytuję ;): "To my sweet girl - with all the love in the world... Remember that this plant as our love will grow... you take care and love with this plant every day... like I do with you - Love, Rolando", czyli po polskiemu ;) "dla mojej słodkiej dziewczyny - z miłością całego świata. Pamiętaj, że ta roślina jak nasza miłośc (WTF???) urośnie. Opiekuj się nią i dbaj o nią każdego dnia... jak ja to robię z Tobą" Lol, brak mi słów haha

czwartek, 14 października 2010

jestem samolubem

Dziękuję za komentarze i słowa wsparcia, ale... wiecie, moja host rodzina nie jest moją rodziną. Nie traktują mnie tak. Dlatego nie zamierzam się w to mieszać i wikłać emocjonalnie. Odcinam się od tego na tyle na ile mogę. Nie dam się mojej hostce wciągnąć w emocjonalne gierki. Ona jest tym dobra. Ale ja tutaj tylko pracuję. Nie wezmę na siebie więcej niż jestem na to gotowa. I bez przesady - psychoterapeuta w USA kosztuje więcej niż 200$ na tydzień. Więc tak, jestem samolubem i tak, myślę tylko o sobie.

Skoro więc już jestem przy moim ulubionym temacie (czyli "ja, mnie, moje" ;) to zainteresowanych mogę poinformować, że rozmowy z R. ciągle trwają lol. Codziennie o 21 rozmawiamy na Skypie przez ok. 1,5 godziny. On sprawia, że się śmieję i nie zwariowałam tutaj jeszcze. Ale... Hmm... On wciąż mówi, że chce sie spotkać. Ale ja tego nie chcę. Bo wiem, że z chwilą, gdy spotkamy się na żywo to co jest teraz (czyli coś bardzo romantycznego i bajkowego) skończy się. A ja chcę go na zawsze zapamiętać takiego jak teraz. Dlatego postaram się ciągnąć to jak długo się da on-line. Później zniknie z mojego życia. Szkoda. Ale on nie chce się tylko przyjaźnić. A ja na więcej nie chcę i nie mogę sobie pozwolić. Cholerny samolub ze mnie. Znowu to wychodzi ;). Ale ja mam już jakieś plany na przyszłość i nie mogę się obciążać zobowiązaniami wobec kogoś, bo to zawęzi całkowicie moje pole manewru. Zresztą nigdy nie byłam typem dziewczyny, która marzy całe życie o księciu, który ją uratuje. Sama się potrafię uratować ;) "W moim innym świecie jest inna prawda, tu Ciebie nie ma, to tylko wyobraźnia"...


"[...] I gdybym nie miał kilku cech o których wiem, pewnie podszedłbym do ciebie w ten smutny szary dzień [...]" Zresztą Ty Aro, wiesz o co chodzi :(

środa, 13 października 2010

:(

Tylko krótka notka, bo nie wiem jak o tym pisać. Moja hostka ma najprawdopodobniej raka. Dzieci nie wiedzą. Ja wiem od wczoraj...

wtorek, 12 października 2010

bohater dnia

W mojej host rodzinie mają tylko jeden telefon stacjonarny. Od soboty nie działa. Hostka długo się głowiła jak to się stało. Dzisiaj przypadkiem zerknęłam, bo Mała zostawiła przy nim swoje klamoty (normalnie z niego nie korzystam). Odkryłam sekret - ładowarkę ktoś odłączył od prądu, więc telefon zwyczajnie padł. Mówiłam, że Polacy mogliby rządzić światem. Geniusz tkwi w nas ;)
Z rzeczy przyziemniejszych - Mała urządziła dzisiaj ponad 2-godzinną histerię. Taką z rzucaniem się na ziemię, rykiem, spazmami, łzami i turlaniem się po podłodze. Na koniec przyznała się, że wymyśliła sobie powód. Matko, ona jest... Hmmm... Nie będę tego komentować :/

niedziela, 10 października 2010

magia.... ;)

Tak, tak - od czasu jak Harris Bank przysłał mi moje bejbi ;), zakupy są takie... łatwe. Za łatwe ;) Aczkolwiek wczorajszy dzień spędzony w realu z Aleli i wirtualnie z Rolando (śpiewał mi nawet hiszpańskie ballady haha...), uważam za udany:

piątek, 8 października 2010

hmm... czuję się mądra ;)

Albo Amerykanie nie grzeszą inteligencją albo moje IQ gwałtownie wzrosło od przyjazdu tutaj. Ale serio, czasem mam wrażenie, że otacza mnie banda... owiec (żeby nie być dosadnym ;). Choćby w mojej "rodzinie" - nie myją na noc zębów, bo... uwaga, uwaga.... mają bardzo dobre ubezpieczenie zdrowotne (a przynajmniej taki powód podała hostka). Zresztą to co oni wprawiają/wygadują w sklepach, na drogach czy parkingach... Jakim cudem są taką potęgą ja się pytam. Heh, to dopiero zagadka ;)

czwartek, 7 października 2010

menopauza

Tak - podejrzewam, że Mała przechodzi menopauzę. Bo jak inaczej wytłumaczyć jej huśtawki nastrojów? Wczoraj 5 razy mnie przepraszała i mówiła jak mnie lubi (ha! kto mnie nie lubi ;) i 5 razy doprowadzała do szału. Więc albo to menopauza, albo taka nasza trudna przyjaźń lol.
A dzisiaj mam wspaniały dzień - dzieciaki zaczęły mieć lunch w szkole (i tak będzie już do końca, a przynajmniej  w czwartki i piątki), więc zaoszczędziło mi to ok. 15 minut rano (bo oczywiście każde je co innego) i mogłam w spokoju napić się kawy i pokontemplować hehe... W dodatku jest piękna pogoda, w radio lecą tylko moje ulubione piosenki i jadąc miałam wrażenie, że cały czas mam zielone światło. Aha, i z R. rozmawiałam już 4 godziny dzisiaj. Haha... więc może to dlatego tak mi wesoło ;). Pytał, czy byłabym w stanie przeprowadzić się dla niego do Chile. Haha... nie martw się mamo, do Chile się nie wybieram, ale to było miłe.
A z ciekawostek - wiecie, że ja tutaj spędzam w aucie większość czasu. Rezultat - przejechałam już 7000 km. Traktuję to jak przygotowanie do zawodu, bo jeśli nie znajdę pracy po powrocie to kupię Hondę z automatem (tak, od teraz jestem fanem Hond - żadna inna marka nie ma u mnie szans ;) i zostanę taksówkarzem haha...

środa, 6 października 2010

czarna środa

"Wstałem, to jeden z tych dni, jeden z momentów
gdy wszystko irytuje, nie pytaj mnie jak się czuję"
Eldo "Książki"

Aż musiałam sobie popatrzeć na moje miasto dzisiaj:

Czuję się jak w cyrku - Mała mnie nie znosi od paru dni, hostka płacze po kątach, jacyś Rosjanie demolują dom (choć podobno naprawiają) i tylko Młody jest normalny. Matko, od paru miesięcy staram się jak mogę unikać ludzi niestabilnych emocjonalnie, a mieszkam w domu wariatów teraz. Ironia? Ech, byle do wieczora i skypa z R... Choć to też nie jest chyba dla mnie dobre, bo te rozmowy uzależniają mnie. I tak źle, i tak niedobrze.

wtorek, 5 października 2010

friends

Od paru dni mamy nową tradycję - co drugi, trzeci dzień (zależy jak kto pracuje) spotykam się na lunch z Aleli i z Tor w domu którejś z nas. One są strasznie fajne. Mega zabawne. Dzięki nim mój pobyt tutaj jest coraz przyjemniejszy :)
Dla zainteresowanych - skypowanie z R. trwa. Codziennie. Po 2, 3 godziny. Co to będzie, co to będzie... ;)

niedziela, 3 października 2010

rejs po jeziorze

To był mroczny i chłodny dzień... W powietrzu unosiło się zło... haha... Ale przyznaję - dzień był straszny. Teraz już wiem dlaczego Chicago ma przydomek "Wietrzne miasto". Wymagało to więc od nas (mnie i Tor z Tajlandii, bo byłyśmy razem) nie lada poświęcenia, aby dotrzeć z Chicago Union Station na nabrzeże - niczym walka z żywiołem podczas sztormu haha... A wszystko po to, aby dotrzeć na "Spirit of Chicago" (brzmi dumnie ;):
W środku było dość wesoło. Były śpiewy na żywo:
Jedzonko:

I z 200 operek z mojej wspaniałej agencji. Był więc czas na nawiązanie nowych znajomości:
A wszystko po to, aby za 35$ posiedzieć 1,5 godziny na statku, który ze względu na pogodę nigdzie nie wypłynął lol I znowu trzeba było stawić czoła wiatrowi i mżawce:
Reasumując: z domu wyszłam po 9, wróciłam na parę minut przed 20 (w sam raz na rozmowę z R.), straciłam kupę kasy (m.in. na to:
Ale niczego nie żałuję haha...

sobota, 2 października 2010

pół nocy z Rolandem ;)

Dla uspokojenia rodziny dodam, że na Skypie haha... Dziwnie jest... codziennie piszemy i wczoraj z tym Skypem wziął mnie z zaskoczenia - tylko chatowaliśmy i nagle się pyta czy pogadamy na Skypie. A ja taka nieumalowana lol. Ale stwierdziłam, że i tak widział mnie na szkoleniu bez makijażu i w mojej różowej piżamce lol (tak, byliśmy w jednym budynku nawet), więc co mam do stracenia. To był błąd. Bo on jest super, wiecie? I teraz liczę godziny kiedy znowu go zobaczę na ekranie... Ech... A póki co wybywam do Chicago z Tajlandką z mojego clustera na rejs dla operek - to będzie fun ;)

piątek, 1 października 2010

życie w aucie

Jak wiecie w aucie spędzam więcej czasu niż w swoim pokoju (chyba, że sen się liczy ;), więc poczyniłam parę obserwacji.

Po pierwsze - cudowne amerykańskie drogi bynajmniej nie są tak cudowne. Cały czas coś remontują i to w iście dziwaczny sposób - rozkopią  coś, zedrą nawierzchnię, oznaczą i... Zaczynają to samo w innym miejscu. Nie wiem kiedy mają zamiar to dokończyć, ale wyjaśniła się zagadka dlaczego prawie wszyscy jeżdżą tutaj SUV-ami lol. Gdybym miała tutaj jeździć tą małą, biedną Pandą - już dawno straciłabym zawieszenie :/

Po drugie - styl jazdy. Matko, czasem aż strach włączyć się do ruchu... I nie ma co liczyć, że wpuszczą kogoś na normalnych zasadach - trzeba czekać aż ktoś się zlituje. I jeśli ja to zrobię - nie ma szans, że ten ktoś "podziękuje" światłami jak to ma miejsce w naszym barbarzyńskim ;) kraju. Poza tym wpychają się, trąbią i wcale nie są mili.

Po trzecie - kamery. I to jest najgorsze. Na każdym skrzyżowaniu (a są ich tutaj setki, nie przesadzam) są kamery łapiące biedaków, którzy przypadkiem i wbrew swojej woli przejechali na czerwonym świetle. Chlip, chlip... Teraz ja też czekam aż przyślą mi mandat, bo też zostałam uwieczniona. Hostce się jeszcze nie pochwaliłam, udam że nie wiedziałam, ale i tak płacić będzie trzeba :/ Oj, ja biedna i nieszczęśliwa... ;) A mogłabym mieć sweterek hehe...

Podsumowując - w Polsce nie jest tak źle i poza szerszymi miejscami parkingowymi (o, dzięki niech będą temu kto na to wpadł), nie widzę zbytniej przewagi amerykańskich dróg nad naszymi. Ale to pewnie zależy od stanu ;)