czwartek, 30 września 2010

każdy ma swą dyńkę - mam i ja ;)

Każdy ma swoją dynię w mojej host rodzinie haha... Moja to ta z różowym futerkiem (lol) i jednym zębem haha

środa, 29 września 2010

ciasteczka

Wczoraj wieczorem piekłyśmy z Małą ciasteczka. Piękne, prawda? ;) haha... Ale uwierzcie, smakowały lepiej niż wyglądały lol

Mój chilijski romans trwa, bo wiecie - jestem dziewczyną z jego snów haha...

wtorek, 28 września 2010

chilijska telenowela

Czy pamiętasz mamo (heh, już wstęp brzmi dziwnie) jak opowiadałam Ci o tym chłopaku z mojej klasy ze szkolenia, który robił mi zdjęcia z ukrycia? Śmiałyśmy się, że pewnie nigdy nie widział nikogo tak bladego, więc musiał to uwiecznić. Haha... czułam się wtedy trochę jak gwiazda lol. W każdym bądź razie, nie wnikając w szczegóły, bo to dość zawiłe ;), od paru dni piszemy ze sobą maile. Wiecie, takie z pięknymi słowami i jaka to jestem piękna i w ogóle haha... Mam wrażenie, że jestem w jakimś filmie albo serialu, bo takie rzeczy nie dzieją się naprawdę, prawda? Na stare lata mam wielbiciela haha... Szkoda, że mieszka w zupełnie innym stanie, bo jest totalnie w moim typie (no może poza egzaltacją hehe). Rodzino, oto Ronaldo z Chile haha... (dla ułatwienia dodam, że to ten w białej koszuli):
Przyznam szczerze, że bardzo mnie to bawi i na pewno nie traktuję tego poważnie, ale mam chociaż rozrywkę w mojej nudnej pracy ;)

niedziela, 26 września 2010

amerykańskie tradycje ;)

Ponieważ program au pair zakłada zdobywanie nowych amerykańskich doświadczeń, nie omieszkałam skorzystać hehe... Wczorajszy dzień spędziłam z Aleli i dziewczyną z Tajlandii - Tor. Było świetnie dopóki nie musiałam wrócić do domu. Do pracy chlip, chlip... Heh, choć nie wiem czy nazwać to pracą, bo poza byciem na posterunku lol - nie robiłam nic. Ojczulek zwrócił mi bobaski dopiero o 20 (złoty chłop jednak ;), a później zajęły się sobą. Tzn. Młody postanowił urządzić trening Małej i tak ją wymęczył na bieżni, że zasnęła snem sprawiedliwym zanim zdążyłam do niej zejść. Dobre dziecko z tego Młodego, takie pomocne dla starej niani ;).
Wczorajszy dzień spędziłam w różnych centrach handlowych z dziewczynami jak już wspomniałam. Namówiłam je, żebyśmy podjechały do jednego z tych sklepów na Halloween. Wrażenia - niezapomniane lol. Sklep ogromny, wielkości supermarketu, a w nim rzeczy dziwne, dziwniejsze i najdziwniejsze lol. Czasem trochę obrzydliwe...
...czasem zabawne....
...dla wielbicieli psów...
...i miłośników kapeluszy...
...przeróżnych kapeluszy lol...
Tak, tak... Tylko w Hameryce lol :)))

sobota, 25 września 2010

sobota - ach to ty ;)

Sobota zapowiada się spokojnie i przyjemnie - tylko ja, dolary i centra zakupowe lol. Planuję dziś mega ambitny zakup - odświeżacz do auta! Ten kosztowny zakup został na mnie niejako wymuszony po tym jak wczoraj rano wsiadłam do auta i myślałam, że zemdleję od tego smrodu. Tak, tak moi drodzy - 13- latek może być od Was wyższy o 30 cm, istnieje szansa na ciekawą rozmowę z nim, ale uwaga! nie ufajcie mu zanadto i zawsze sprawdźcie wieczorem, czy zabrał swoje cuchnące, przepocone footboolowe buty z auta. Pierwszy raz tego nie zrobił. Mam nauczkę lol
Poza tym dzisiaj pracuję. Znowu. Miałam dopiero od 21, ale kiedy trafia się do rodziny, która przechodzi baaardzo trudny rozwód, nigdy nie wiadomo kiedy ojczulek strzeli focha i zrzuci odpowiedzialność za dzieci na biedną, styraną operkę. Muszę być więc w domu o 17 chlip, chlip... Jutro pracuję do 9 rano (jeśli tatuś się pojawi na czas) i od 20. A później pon., wtorek i środa do 17 tylko ja i moje "kochane" host pociechy. Bo hostka dzisiaj wybywa na Florydę. Sympozjum to się nazywa. Heh, też chciałabym mieć sympozjum na Florydzie ;) Ale nie tracę odwagi i jestem gotowa na trudy (aczkolwiek muszę się znieczulić zakupami hehe):

piątek, 24 września 2010

chwila grozy

Wczoraj popołudniu miałam jak zwykle zabrać Młodego na jego football. Wyszłam parę minut przed nim, żeby wyciągnąć klamoty Małej z bagażnika i jak tylko otworzyłam drzwi od domu i spojrzałam na auto, zamarłam na widok sporej kałuży po samochodem, serce zaczęło mi bić szybko i pojawił się strach w stylu "OMG, weekend, a ja bez auta będę!!! aaaa!!!" Tak, wiem - wrażliwa jestem. I myślę o bliźnich lol. Dzwonię więc do hostki. Nie odbiera. Zostawiam wiadomość. Mija minuta. Dzwonię drugi raz (w między czasie coś (woda?? benzyna?? zastanawiam się dociekliwe ;) kapie sobie spokojnie z rury pod autem. Hostka dalej nie obiera. Napięcie rośnie. Dramaturgia wzrasta. Hostka oddzwania. Przerażona opowiadam jej o płynie pod autem, a ona spokojnie: "Używałaś klimatyzacji dzisiaj?" "Tak..." "To woda z klimatyzacji" Ufff... kryzys zażegnany. Wiedziałam, że "moje" auto nie może mnie zawieść. Nie przed weekendem lol. Nawet jeśli wg Młodego to stare (z 2004)  itanie auto  ;)

czwartek, 23 września 2010

pierwszy dzień jesieni

Tak, tak - za oknem 26 stopni, kiedy więc rano usłyszałam w radiu, że dziś jest pierwszy dzień jesieni, doznałam lekkiego szoku. Bo moje dni mijają bardzo podobnie, codziennie jest ciepło (wciąż chodzę w japonkach i T-shirtach), więc czas... przecieka mi przez palce lol. Nie zaglądam do kalendarza. Drzewa są wciąż zielone (gdzieniegdzie żółte liście) i jedynym zwiastunem nowej pory roku jak do tej pory były pojawiające się dynie w sklepach. A! I zaczęli otwierać sklepy, których jedynym przeznaczeniem jest sprzedaż badziewia na Halloween (więc wyobraźcie sobie ile muszą na tym zarabiać). Muszę się wybrać w weekend do takiego sklepu. W końcu to część mojej wymiany kulturowej hehe...
A tym czasem zdjęcia miejsca, w które chodzę na moje spacerki - tak naprawdę jest to ścieżka rowerowa, ale jako że jest bliziutko domu i że czuję się tam jak w lesie (tylko ja i dziesiątki wiewiórek, czasem zabłąkany Amerykanin w dresiku), określam je jako "moje miejsce" hehe:

środa, 22 września 2010

moja LCC

Wczoraj wieczorem nawiedziła nas w domu moja opiekunka z biura - Tracy (czyli słynna LCC - local childcare coordinator). Poględziła co mogę, czego nie i jak to przyleciałam tutaj głównie, żeby się opiekować dziećmi i żebym o tym nie zapomniała :/. Szkoda, że w różowych książeczkach z mojej agencji są bardziej powściągliwi w wyznaczaniu priorytetów. Sama nie wiem, czy odstawiała taką szopkę na potrzeby mojej hostki czy ona tak na serio. Bo Aleli twierdzi, że świetna z niej babka i z każdym problemem można do niej iść. No nie wiem. Nie ufam babce ani trochę. Za bardzo przyjacielska jest z moją hostką coś, więc jest więcej niż pewne, że na każdym naszym spotkaniu w przyszłości będę jej mówić jak perfekt jest moja host rodzina ;) Dobrze, że odziedziczyłam talenty aktorskie po babci, więc wciąż nie wypadłam ze swojej roli najlepszej i najmilszej operki, ale zaczynam mieć trochę dość. Lol znowu mam kryzys chyba. Zawsze w środy jakoś. Serio, od momentu przylotu do Stanów każda moja środa jest depresyjno - pechowa (że się tak wyrażę). Oby był już weekend...

A na zakończenie chwila zadumy nad amerykańską flagą hehe ;)

poniedziałek, 20 września 2010

a czas płynie...


Dokładnie 4 tygodnie temu opuściłam Polskę.... Nie mogę uwierzyć, że to już 4 tygodnie!!! Czuję jakbym dopiero przyleciała... I dopiero teraz zaczyna mi się tutaj podobać. Zaczynam się czuć trochę jak w domu i czy ja wiem... Dobrze mi tutaj - jeżdżę terenową hondą, mieszkam w wielkiej chałupie, za wszystko płacę kartą kredytową hostki i nie muszę się o nic martwić. Żadnych rachunków, egzaminów itp. Chwilo trwaj chciałoby się powiedzieć haha... :)

A wracając do rzeczywistości - w sobotę pojechałam rano do banku i otworzyłam konto. Hurraaa!!!! Muszę jeszcze czekać tylko aż przyślą mi kartę i wreszcie zakupy zaczną być przyjemne ;). Pojechałam też zapisać się do biblioteki i byłam w totalnym szoku kiedy ją zobaczyłam - 3 piętrowy ogromny i nowoczesny budynek, a w nim setki książek, magazynów (mają nawet Twój Styl haha), płyt, filmów itd. Kocham to miejsce! :D Popołudniu pracowałam, bo hostka pojechała na wesele, a dzieci nie zostały zaproszone lol. Aczkolwiek to była prosta robota, bo każde z nich siedziało w swoim pokoju na swoim komputerze i nie miało (na szczęście!) ochoty na zabawy z operką. Czytałam więc sobie książkę, a później obejrzałam horror i to był błąd. Mieszkam w domu z 1920 roku - wszystko w nim trzeszczy i wygląda wiekowo, kiedy więc w nocy obudziły mnie jakieś szmery, myślałam że zejdę na zawał. Nigdy więcej horrorów lol
Niedziela też była przyjemna - rano kościół (ksiądz wygląda prawie jak mój tata, więc mam takie swojskie klimaty hehe), póżniej sesja na Skypie z moim ulubionym Szymem :))), a popołudnie spędziłam z Aleli. Miałyśmy gdzieś wyjść, ale stłukła sobie nogę, więc siedziałyśmy u niej w domu i mogę powiedzieć jedno - moja host rodzina jest wspaniała haha... Tak brzydkiego pokoju jaki ona ma w życiu nie widziałam. W dodatku jego lokalizacja (pomiędzy garażem a pralnią/spiżarnią) sprawia, że non stop słychać wszystko co dzieje się w domu. I sama nie wiem, ale czułam się w nim jak pokoju dla służby. Rodzinę też ma dziwaczną  i jeśli czyta to jakaś przyszła operka mam radę - nie bierzcie żydowskich rodzin. Skąpiradła straszne :/

sobota, 18 września 2010

morale rośnie ;)

Tak jak Aro zauważyłeś, tydzień mnie zmęczył hehe... Kiedy więc hostka powiedziała mi wczoraj popołudniu, że po footballu Młodego mogę wyjść gdzieś, bo on może zostać sam w domu (ona była z Małą na przedweselnym obiedzie - nie wiem jak inaczej to określić ;). Szybko więc wysłałam sms-a do mojej ulubionej Argentynki, że o 19:30 wracam wreszcie do domu i że może chce coś porobić. Okazało się, że wybiera się na kręgle. Napisała mi więc w smsie wskazówki dojazdu od mojego domu do tego miejsca (mapquest rządzi haha), bo ja nawet nie miałam jak wejść na internet i jak tylko wysadziłam Młodego, ruszyłam. Droga tam to ponad 20 minut jazdy, ale było warto. Miałam świetną zabawę, bo droga rodzino, okazuje się, że jestem całkiem dobrym graczem (albo to był fart początkującego haha). No i poznałam 2 świetne dziewczyny z mojej agencji, ale z innych clusterów - Vannesę z Wenezueli i Leidi z Kolumbii. Było z nami jeszcze paru Rosjan płci męskiej ;), bo ta dziewczyna z Kolumbii chodzi z Ukraińcem i sprowadził kolegów. Mili goście, ale młodsi ode mnie haha... Tzn. wszyscy robią wielkie oczy jak im mówię, że w listopadzie mam 26 urodziny, bo podobno wyglądam na 20 - 21 lat haha (dzięki Ci rodzinko za geny lol), ale nie zmienia to faktu, że stara ze mnie baba. Świetnie rozmawiało mi się z jednym Białorusinem (zero akcentu, bo mieszka w USA od 92 roku), ale co z tego jak młodszy 2 lata - nie widzę dla nas przyszłości ;)

I jeszcze z zdjęcie z nowymi koleżankami hehe... Polska, Wenezuela, Kolumbia, Argentyna:
I z moją ulubioną Argentynką Aleli:

piątek, 17 września 2010

feng shui w praktyce

Dzisiaj rano zawiozłam dzieciaki do ich szkół i pojechałam odstawić auto do serwisu Hondy (tzn. jechałam za hostką). Jest prawie 14 i auta wciąż nie ma chlip, chlip.... A miał być o 12 ech... Najlepsze, że zanim pojechałyśmy hostka kazała zabrać mi wszystko z auta (nawet mój odkażacz do rąk), bo podobno wszystko ukradliby lol. Nawet moją wodę w butelce (wg mojej hostki). Hameryka... ;) A z autem nic w sumie się nie działo, ale od czasu jak tutaj przyjechałam wyświetlał się komunikat przy uruchamianiu, który znikał podczas jazdy, ale w sumie lepiej niech to sprawdzą. To jest taka zemsta zza oceanu Małpy - nie powiedziała hostce, że coś jest nie tak z samochodem i jedyna moja pociacha, że hostka była na nią wściekła. Chociaż marna pociacha jednak, bo auta nie mam ja chlip, chlip...

Pochwalę się jeszcze jak przemeblowałam mój pokój. Może nie jest pięknie, ale czuję się teraz w nim o wiele lepiej. Wcześniej miałam wrażenie, że wcale nie jestem u siebie (czułam oddech Małpy niemalże lol). I bardzo źle spałam, bo tamto ustawienie łóżka totalnie nie pasowało mi. Jak w hotelu jakimś :/. Teraz jest super (dobrze, że łóżko mam na kółeczkach, bo musiałabym Młodego wynająć hehe):

czwartek, 16 września 2010

mam, mam, mam!

Tak, nadszedł mój numer SSN! A więc zostałam oznaczona przez wuja Sama i mam teraz niemalże pełne prawo do życia w hameryce hehe... a przynajmniej mogę założyć konto (planuję w sobotę), mogę zapisać się do biblioteki i do szkoły (stwierdziłam, że pójdę na hiszpański, coby był jakikolwiek pożytek z tego wyjazdu :/ ) oraz mogę zrobić prawko (najmniej radosny aspekt w sumie, ale wciąż mam na to 2 miesiące ;).
Co za szczęście, że już czwartek, bo wszyscy w mojej host rodzinie (łącznie ze mną) chodzą oklapnięci i bez życia. Moja hostka nas wszystkich wykończy lol. Ale coby nie smęcić na koniec piosenka, którą wczoraj śpiewałyśmy cały czas z Małą z naszej ulubionej "Ugly Betty" hehe:

środa, 15 września 2010

ratunku!!!

Hostka zapisała Małą na lekcje gry na flecie... Ach, a było już tak pięknie... ;) Teraz słyszę flet w domu, słyszę go  w aucie chlip, chlip... ;) Ratuuuuunku!!! ;)
W dodatku ma te zajęcia 2 razy w tygodniu o 7:15 :/ Wykończą mnie tutaj.

wtorek, 14 września 2010

szał ciał ;)

Wczoraj moja hostka zaczęła wielki plan odchudzania polegający na ćwiczeniach o 6 rano i jeżdżeniu na zajęcia, na których mają ja uczyć co jeść, a czego nie. Tak, ona płaci za to kupę kasy. Tak, jest szczuplejsza ode mnie (nie żebym ja była chudzinką lol). Tak, jedyne o czym obecnie rozmawiamy w domu to kalorie, białka i węglowodany. Fajnie jest ;) 
Poza tym jestem mega busy lol. Prawie całe dnie w aucie, Mała coraz częściej mnie drażni i ogólnie to już chciałabym weekendu... ech, uroki bycia nianią... hehe... ale muszę to przetrzymać, bo uwaga, uwaga.... na ferie zimowe lecimy do Meksyku (wiem, miała być Dominikana). Wczoraj oglądałam zdjęcia hotelu i full wypas się szykuje, więc będę twarda i przetrzymam hehe... Czego się nie robi dla pięknej plaży w lutym ;)

poniedziałek, 13 września 2010

tylko w Ameryce... ;)

Gdyby ktoś miał ochotę zakupić już ozdoby świąteczne - zapraszam do Northbrook haha... :D

niedziela, 12 września 2010

amerykańska domówka

Wczoraj pojechałam z 3 operkami z mojej grupy (z Australii, Austrii i Szwecji) na imprezę w domu chłopaka (Tylora) tej dziewczyny z Australii - Matyldy. Myślałam, że to będzie coś większego, ale poza nami była tylko siostra Tylora i jego 3 kuzynów/braci/sama nie wiem. Dodam, że to Amerykanie, więc mogłam się przekonać czym dla hamerykańców jest fun. Zaczęło się dziwacznie już w drodze do ich domu, bo przyjechała po mnie Matylda z jej chłopakiem i jego kuzynem autem cuchnącym petami, więc już mi się nie podobało. Nie mam pojęcia dlaczego Matylda spotyka się z takim kimś jak Tylor - ja patykiem nie dotknęłabym go i widać że facet ma ze sobą mnóstwo problemów i nie mam tutaj na myśli jedynie jego nieumiarkowania w piciu, ale to jakaś drama  queen. Dodam, że Tylor mający wygląd menela (taka jest moja opinia) cały czas się na mnie gapił i jak tylko Matylda wychodziła, truł mi, że jego ex jest z Polski i że mają syna i próbował zabłysnąć znajomością polskiego, a jedyne o czym myślałam w takich momentach to dlaczego k... nie przyjechałam swoim autem, więc mogłabym wyjść.
Pomysł Hamerykańców na party - mix wszelakich alkoholi w ogromnych ilościach + zabawy karciane typu kto ma mniejszą kartę pije itp. W rezultacie po  niecałych 2 godzinach wszyscy byli już mocno wstawieni, a ja starałam się pić jak najmniej, ale po tych ich mieszankach i tak kiepsko się czuję :/ Kiedy Tylor był już mocno pijany (on chyba z 15 piw wypił!) zaczął zachowywać się dziwacznie i doszło do wielkiej kłótni z jego dziewczyną (przy okazji oberwała w twarz jego siostra - tzn. ja tego nie widziałam, bo wyszłam z tym laskami z Austrii i Szwecji na zewnątrz coby uniknąć scen), ale ta Matylda musi być sama nie wiele warta (albo mieć przynajmniej mega niską samooceną), bo i tak została u menela na noc. Ja i dziewczyny musiałyśmy wziąćś taksówkę do domu (bo ten kuzyn, który nas przywiózł, choć wcale nie pił to jak tylko zaczęły się walki lol, zmył się cichaczem ;). Naszym kierowcą w taxi był jakiś Hindus i strasznie się martwiłam, że nie mam wystarczająco dużo kasy, więc na początku odwiózł dziewczyny (mieszkamy w jednej linii, ale ja na końcu :/) i pożyczyłam od nich 10 $ na wszelki wypadek, a później mnie. Taxi driver zrobił się mega rozmowny  jak tylko dziewczyny wysiadły i wypytywał czy mam męża lol No i któryś raz tego dnia usłyszałam jak dobry jest mój angielski hehe... W każdym bądź razie pogadaliśmy sobie, a facet chyba mnie polubił, bo policzył mi za kurs mniej niż wskazywał taksometr :)
Reasumując - nie żałuję, że poszłam, bo to była przygoda, ale więcej z nimi nie wyjdę lol

sobota, 11 września 2010

kocham Argentyne... i zakupy hehe

Dzisiejszy dzień spędziłam z dziewczyną z Argentyny - Aleli. Świetna jest. Moja pokrewna dusza lol :) Nie mogłam się z nią nagadać! Byłyśmy na pizzy, w 3 centrach handlowych i jestem wykończona hehe... Co za pech, że ma faceta, więc nie będzie miała dla mnie zbyt wiele czasu... Ale i tak ją uwielbiam. Jest starsza o 3 lata ode mnie, ale wcale nie czuć różnicy. No i zakupy były udane - za 15 $  dolarów kupiłam zamszowe przejściowe (takie jesienne bardziej niż zimowe) kozaki, czyż to nie świetna okazja? :))) haha... no i mam zapas pięknie pachnących balsamów chyba na rok lol Poza tym założyłam sobie kartę zniżkową w Sephorze, bo kupiłam tam 2 kremy (i wydałam 90 $, ups... ).
A zaraz wychodzę z laską z Australii. Moje życie się zaczyna hehe :)))

piątek, 10 września 2010

spacerkiem po okolicy...

Dzisiaj był piękny, słoneczny dzień. Może więc krótka wycieczka po okolicy? ;)
Zacznijmy od amerykańskich wiewiórek. Jest ich tutaj mnóstwo i mają dziwny szary kolor. Wydają się też być większe niż nasze (aczkolwiek nie jestem pewna, bo zbyt wielu na żywo nie widziałam ;):
Do zwierząt, które widuję często mogę zaliczyć jeszcze skunksy - na ogół leżą rozjechane przy drodze i śmierdzą przeraźliwie :/ Zdjęć nie robiłam ;)
Dla osób, które myślą, że w USA nie ma chodników i przejść dla pieszych - oto obalenie mitu:
Przechodniów w tradycyjnym tego słowa znaczeniu jednak się tutaj nie uświadczy - w 99% są to ludzie w dresikach biegnący/idący po formę i zdrowie hehe... w tym ja lol Część śmiga na rowerkach w całym rynsztunku (kaski i całe to śmieszne ubranko kolarskie) i dla nich jest, o dziwo, mnóstwo ścieżek rowerowych:
Amerykanie kochają też swoje pieski, więc rano całe armie ludzi, wybywają na wyprowadzanie swoich, na ogół sporych!, pociech. Może wożą je też tak jak hostka Sabinki do psiego przedszkola, żeby pobyły z psimi przyjaciółmi haha..... Nie wnikam, ważne że skrupulatnie sprzątają:
I na koniec zdjęcie bardzo dziwnego i bardzo popularnego tutaj auta. Nie mogę rozgryź dlaczego lol:
Więcej relacji wkrótce... :)))

czwartek, 9 września 2010

ufff... znowu jest ok :)

Małpa wczoraj pojechała i od razu atmosfera się oczyściła. Ta laska była strasznie ponura i jakoś wszystkim się udzielało chyba ;). Cieszy mnie, że dzieciaki wcale o niej nie mówią, bo trochę się tego obawiałam. Tzn. wiem, że Młody lubi mnie bardziej, ale nie byłam pewna jak Mała przeżyje rozstanie. Bądź co bądź Małpa była tutaj 2 lata. Ale jak widać nie była aż tak wspaniała ;)

Dzisiaj zawiozłam dzieciaki do szkół (poszło szybciej niż zwykle, bo dzisiaj było jakieś żydowskie święto i szkoły publiczne były zamknięte, więc i korki mniejsze), a później hostka rozpisała mi na mapie jak dojechać do urzędu wyrabiającego SSN (taki amerykański PESEL). Musiałam jechać do zupełnie innego miasta pół godziny od nas, które trochę przypomniało mi przedmieścia DC, więc muszę kiedyś tam wrócić i porobić fotki hehe... Za ok. 2 tygodnie mój SSN powinien przyjść na adres hostki i wreszcie będę mogła otworzyć konto w banku, zapisać się do biblioteki i zrobić prawko ichne. Wracając zrobiłam zakupy, bo w tym domu nie ma nic do jedzenia i jeśli ja nie sprawdzę czy coś jest, dzieciaki nie mają co zjeść na śniadanie nawet :/. Plus jest taki, że mogę też wybierać jedzenie dla siebie i dzisiaj udało mi się kupić taki zdrowy (niby dla diabetyków) i bardzo smaczny chlebek. Mała ma swój chleb, Młody swój, więc i ja mam swój haha...
Po szkole zawiozłam Młodego do lekarza, bo strasznie kaszle od tygodnia (ale oczywiście hostka uważa, że nie jest to powód, dla którego miałby opuścić swoje super ważne treningi), odebrałam Małą z lekcji muzyki, zawiozłam Młodego na jego football, zrobiłam Małej jedzenie i teraz jest 19:30, a ja siedzę w kuchni z Małą (ona ogląda Harrego Poterra) i wreszcie chwila relaksu, bo hostka pojechała odebrać Młodego z treningu. Ten tydzień zleciał tak szybko... Heh, to już prawie 3 tygodnie w USA. How cool is that? lol ;)

środa, 8 września 2010

pechowy dzień...

Wczorajszy dzień był straszny. Zaczęło się już rano kiedy rano hostka oznajmiła mi, że Małą do szkoły zawiezie Ewa (ta była operka, jej nowy przydomek - Małpa), bo bardzo chciałaby to zrobić po raz ostatni. Spoko, myślę, lepiej dla mnie. Ha! Jakże się myliłam - Małpa zabrała mi auto na cały dzień! Spóźniłam się przez nią nawet po dzieci. W ogóle to Małpa jest dziwna - siedzi tylko w swoim pokoju, WCALE się do mnie nie odzywa i zachowuje jakby przeze mnie straciła tą "super" robotę. Jakby to była moja wina, że laska dobija 30-stki, a nie ma żadnego wykształcenia i jedyne co potrafi to niańczyć cudze dzieci. No i jeszcze przez nią miałam pierwszy zatarg z hostką. A później o 20 miałam ten nieszczęsny au pair meeting (od dziś wiem, że nieszczęścia chodzą trójkami ;). Myślałam, że poznam jakieś fajne dziewczyny, a tu lipa, bo prawie same Niemki, a laskę z Australii, z która gadałam na FB nie jestem w stanie zrozumieć lol. Ogólnie to był długi i zły dzień. 
Za 1,5 godziny hostka zabiera Małpę na lotnisko, a ja już liczę minuty. Niektórych przyjemniej jest żegnać niż witać haha... I wreszcie dostane komórkę, bo Małpa nie chce się z nią rozstać do ostatniej minuty tutaj. Taka złośliwa Małpa lol :)

poniedziałek, 6 września 2010

po weekendzie

A więc pierwszy weekend w Chicago uważam za baaaardzo udany :) To miasto jest niesamowite - ma świetny klimat i tak jak w sumie z niechęcią myślałam o tym, że mam rodzinę spod Chicago, a nie np. DC, tak teraz uważam to za dar niebios (haha... ciekawe co powiem zimą). Chicago jest ogromne, ale bardzo czyste. Ma świetną komunikację miejską z nowymi autobusami o napędzie hybrydowym. Wczoraj takim jechałam, bo musiałam dostać się z Chicago Union Station (czyli tam gdzie mój pociąg staje) na nabrzeże i z powrotem, więc mogę powiedzieć, że ich autobusy są nie tylko ekologiczne, ale i wygodne. I nawet bezdomni kasują w nich bilety haha... Wczoraj byłam świadkiem - bezdomna czarna kobieta mająca na sobie kilkanaście warstw ubrań, wyciągnęła spod pazuchy starą brudną skarpetę, a z niej bilet autobusowy. I byłam jedyną osobą, która się patrzyła, więc to chyba standard lol. Ciężko się też zgubić, bo autobus (i pociąg też :) "mówi" jaki będzie następny przystanek hehe.
W Chicago mieszka totalny mix kulturowy. Co najbardziej uderzyło mnie w sobotę kiedy wysiadłam z pociągu to ogromna liczba Arfoamerykanów i Hindusów. Tutaj gdzie mieszkam są tylko biali i paru Azjatów, a Chicago to zupełnie inna bajka i nie wiem czy nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że biali są w mniejszości. Ale policji też jest mnóstwo, więc nie bój się o mnie rodzinko hehe...
I ludzie są mili. Albo to ja mam takie szczęście, bo i w sobotę i wczoraj, dostałam za darmo kawę. A może tak biednie wyglądam i to był tylko odruch litości haha... Może wygladam jak taka biedna rosyjska niania styrana życiem i dziećmi (jak byłam na wycieczce w NYC tydzień temu to weszłam do sklepu z dziewczynami, a sprzedawca do nas: "welcome my rusian friends", czyli "witajcie moi rosyjscy przyjaciele" haha, a to było jeszcze za nim się odezwałyśmy, więc cóż - wygląd nas zdradza lol).

Z rzeczy przyziemniejszych - dzisiaj znowu mam wolne, bo Hamerykańcy świętują Labour Day (czyli ichne święto pracy), więc to już 4 dzień nic nie robienia dla mnie :))). Ale sklepy mają być otwarte, więc wybieram się wreszcie coś kupić (w piątek byłam tylko na rekonesansie i w celu zakupu prezentu dla Małej, bo miała wczoraj urodziny - kupiłam jej więc kremową świnkę skarbonkę w różowe kropki za 3 dolary na przecenie i mój prezent wzbudził zachwyt i powszechne uznanie dla mojego gustu i doboru kolorów pod katem jej pokoju haha... poza tym już zapakowała tam swoją kasę, więc chyba jej się spodabała :). Muszę kupić coś z dłuższymi rękawami, bo zaczyna robić się zimno... Chlip, chlip.... Spisałam więc wskazówki dojazdu do najbliższych centr handlowych i niedługo jadę. Pewnie trochę mi zejdzie, aczkolwiek mam zamiar tylko zakupić jakieś dresy celem wtopienia się w tłum hehe... Chociaż jeśli chcę się wtopić w tłum w moim Northbrook to musiałabym zrzucić jakieś 10 kg, bo kobitki tutaj są chudziutkie strasznie (za to w Chicago poczułam się szczupło haha)
A, i wróciła z wakacji była operka mojej rodziny - Ewa z Czech. Bardzo miła. W środę wraca do kraju i nie wydaje się być zachwycona tym, ale trudno się dziwić - tutaj była 2 lata, wcześniej 5 lat operkowała w Anglii, a teraz ma 28 lat i zero pomysłu na życie.
No nic, jadę podbijać amerykańskie sklepy :)))

niedziela, 5 września 2010

sobota, 4 września 2010

Chicago

Dzisiaj byłam w Chicago. To miasto jest wspaniałe! O wiele bardziej podoba mi się niż NYC, bo jest zdecydowanie czystsze i przestrzenie są większe. Spotkałam się z dwoma dziewczynami z mojej agencji (wiem, brzmi dwuznacznie hehe) - Sabinką (która jest tydzień dłużej niż ja) i Martą (która była ze mną na szkoleniu w NYC). Obie dziewczyny są super, więc nawet nie wiem kiedy dzień na mieście zleciał i była pora na powrót do Northbrook. Aczkolwiek bez żalu, bo jutro znowu wracam do Chicago :) Okazało się bowiem, że bilet na pociąg za 7 dolarów, który rano kupiłam działa przez cały weekend, więc dlaczego by nie skorzystać. Zwłaszcza, że stację mam 5 minut od domu (autem oczywiście ;), a pociąg jedzie do Chicago niecałe 40 minut. Samochód więc zostawiam na stacji, bo w weekendy się nie płaci i jutro znowu wyruszam. Tymczasem parę widoczków z dzisiaj:
A jutro nowe atrakcje :)))

piątek, 3 września 2010

jest dobrze :)

Wczoraj oczywiście świetnie sobie poradziłam z kartą kredytową hostki hehe... Popołudniu miałam luz, bo Młody miał mecz footballu w Chicago, więc miałam tylko Małą - po szkole zawiozłam ją na trening soccera, a później wróciłyśmy do domu, układałyśmy puzzle, trochę pogadałyśmy, trochę siedziałyśmy w kuchni na swoich laptopach i o 19 wróciła hostka. Fajna z niej babka. O 20 wrócił Młody i układał z nami (tzn. ze mną i Małą) puzzle do 22 lol  A w nocy była wielka burza i niestety mocno się ochłodziło. Do tej pory codziennie było do 30 stopni, a dzisiaj jest 20 i bardzo wieje. Ech, chyba jesień idzie... Oby jutro nie padało, bo wybieram się do Chicago (jeśli wsiądę do właściwego pociągu lol). Dzisiaj właściwie to mam wolne, bo Młody miał tylko zajęcia w swojej szkole nr 1, na które zabrała go hostka, a szkoła nr 2 (czyli ta prywatna szkoła katolicka) nie miała dzisiaj lekcji. Wstałam więc dopiero o 8, wstawiłam zmywarkę i wróciła hostka z Młodym, pogadaliśmy trochę i poszłam na mój tradycyjny spacerek hehe... Dzisiaj zmieniłam kierunek i trafiłam na osiedle ludzi biednych że tak powiem - tzn. nadal mających po 2 auta, ale już nie tak duże i nowe (widziałam nawet mojego ex-lumpa w identycznym kolorze i prawie mi się łezka w oku zakręciła ;), no i domy mają malutkie i ściśnięte jeden obok drugiego (ja w tej mojej nowej chałupie na "moim" piętrze mam jeszcze 8 pokoi do dyspozycji + 2 łazienki, trochę to szalone ;). Wróciłam po spacerze do domu, wzięłam prysznic, spisałam wskazówki dojazdu do centrum handlowego nr. 1 i wyruszyłam. To był piękny dzień hehe :)
Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy. — Marilyn Monroe
:))))