wtorek, 30 sierpnia 2011

kocham to miejce :D

Nie pisałam czas jakiś z braku czasu - cały weekend imprezowałam, a wolne chwile w tygodniu spędziłam na  eksploracji okolicy hehe... Zapewniam jednak wszystkich, że wspaniale tutaj jest. Miejsce jest przepiękne. Z okna kuchni rano widzę ocean! A oto widok:
Tutaj jest naprawdę niesamowicie. Po miesiącach na pennsylvańskiej wsi, pójście na spacer z takim widokiem przed oczami...
... wciąż wydaje się nie realne. Czuję się jak na wiecznych wakacjach. Stąd pewnie to zamiłowanie do imprez ;) Ale mam kierowcę na i z imprez, więc jest ok. Kolejny latynos (tyle że urodzony tutaj) lol. Poznany na moim pierwszym wyjściu w czwartek parę godzin po przylocie do LA, znajomy byłej operki hostów.  Dzięki niemu poznałam już sporo osób tutaj i jedno Wam powiem - imprezy w Californii są szalone ;) Zresztą ten cały pan Carlos też w sumie szalony - bo po co mu 3 auta? i jakim cudem nigdy nie pokazuję paszportu, bo on zna wszystkich na bramkach? W ogóle zna podejrzanych ludzi i zaczynam się zastanawiać czy on w jakiejś mafii nie działa ;) Ale póki co, dobrze znać tubylca lol

W moim życiu rodzinnym też wszystko w jak najlepszym porządku. Dziewczynki mnie polubiły i wciąż powtarzają, że mnie kochają haha... Rozpuszczone są strasznie, ale potrafią być słodkie i ciężko ich nie lubić. Z hostami mam super relację póki co (16 września lecimy na weekend do Seattle) i nawet toster mi kupili (bo spytałam czy mają - nie mieli, więc wsiadli w auto i kupili haha...). Pokój mam super, z łazienką i TV z dekoderem cyfrowym, auto dobre (w czwartek zabrałam je na przegląd - wszystko posprawdzali, wymienili opony i auto jak nowe, chociaż w sumie jest nowe, bo z 2008, ale ja tutaj mieszkam górach z mnóstwem wzniesień i zakrętów, więc hamulce i opony długiego żywota nie mają). 
 
Więc póki co jest ok :) Czy wspominałam, że jestem urodzoną szczęściarą? :D


poniedziałek, 22 sierpnia 2011

w operskim raju

A więc jestem w Californi. Już rozpakowana i wciąż niemogąca się nadziwić palmom dookoła i widokowi na ocean z okna kuchennego. Bosko tutaj jest. I rodzina... Rodzina jest jak z różowej broszurki mojej agencji i naprawdę traktuje mnie jak członka rodziny. Wciąż gdzieś mnie zabierają i są mega serdeczni. Dziewczynki też są super - cały czas się tulą! Potrafią być trudne - zwłaszcza trzy i pół letnia Kathy kiedy przychodzi pora nakarmienia jej, ale... Wolę to niż pasywno-agresywnego nastolatka. Na powitanie zabrali mnie do niemickiej restauracji, bo polskiej nie mogli znaleźć haha... czekał na mnie też bukiet:
Ogólnie mieszkają w niesamowicie pięknym domu, a ja mam super pokój z własną łazienką i własne nowe auto:

Jest tutaj wspaniale... Po jeździe na rowerze na plaży...

....i zaliczonych dwóch imprezach, stwierdzam że jest jestem w raju haha...

wtorek, 16 sierpnia 2011

nowa nadzieja

Juz za pare chwil, za chwil pare... A dokladniej pojutrze ;) opuszcze moja "ukochana" rodzinke. Pisze w cudzyslowiu, bo o ile dzieci mam nadal kochane to hostka niemozliwa sie stala - czepliwa jak nietoperz, wszechwiedzaca jak ojciec zalozyciel (i tak jak on przekonana o moim marnym koncu, grzesznika jednego). Doslownie wszystko obecnie robie zle - nawet szklanek w zmywarce nie potrafie dobrze ulozyc. A i zupa byla za slona ;) Juz od rana wita mnie z posepna mina i odburknie "hi" pod nosem tylko po to, aby zaczac swa litanie moich obowiazkow na dzis i wyliczeniem na co mam uwazac, bo na pewno zrobie zle. Az smiac mi sie chce, bo jeszcze pare tygodni bylam podobno taka perfect au pair. Ale w glowie z nierobstwa ;) mi sie poprzewracalo i zachcialo mi sie przygody w nowym miejscu. No to mam za swoje. I jeszcze bacikiem mnie na koniec :P
Na serio, chcialabym juz, aby byl czwartek. To juz druga hostka wyzwalajaca we mnie najgorsze instynkty i ujawnijaca zasob slownictwa, ktorego posiadania nawet nie bylam swiadoma, ale i tak do nowej rodziny jade z wiara i nadzieja. I miloscia, zeby nie bylo ;) Bawic sie przynajmniej powinnam dobrze, bo juz w ten piatek jade z obecna operka hostow na jej impreze pozegnalna. Zreszta do trzech razy sztuka, czyz nie? A jak znowu bedzie zle to wracam do Europy (oby tylko zdazyc sobie zrobic sweet focie z napisem Hollywood w tle ;) )
Ale poki co z tekstem przewodnim z ubieglego roku znowu jestem gotowa na start. Walizki spakowane, a ja znowu:
 
"[...] Wierzę w to mocno, że nigdy nie upadnę
Że zdobędę wszystko zanim spokojnie zgasnę
Moja przystań schowana gdzieś za horyzontem
To dopiero początek, Bóg wie, co będzie potem
Tyle różnych jest dróg ilu ludzi na tym świecie
Ja od lat idę tą, która daje mi szczęcie
I choć czasem w głowie narastają wątpliwości
To nie życie mnie goni, lecz to ja urządzam pościg

Żeby mnie zatrzymać musiałyby być na to leki
Nie mam czasu muszę się ruszać by żyć,
jak rekin realizuję czeki,
pakuję rzeczy w torbę
I na przód, bo los czeka i chcę sprawdzić moją formę
Mów mi Willi, bo jak pan Fogg światła tną mrok
Listy z tysięcznej mili
A chcę wycisnąć wszystko co da się z chwili
By ktoś kiedyś powiedział - patrz oni to żyli [...]
Grammatik "W drodze"


czwartek, 11 sierpnia 2011

hordy hinduskie

Przez te wszystkie moje smutki, zapomnialam (no jak moglam) napisac o najwazniejszym, czyli moim zyciu rodzinnym. Otoz 2 tygodnie temu przylecial do nas na tydzien z UK brat mojej hostki z zona i dwojka pociech o imionach nie do zapamietania (aczkolwiek brzmiacych jak Sajrus i Roszen - piekne, prawda? ;) Straszny to byl tydzien. Nie dosc, ze brat hostki to wypisz wymaluj dziadunio Abdul, to jeszcze zonke sobie sprawil bardziej posepna od siebie. Ale pani z niej wielka, az dziw, ze ze swiatowego na swa miare Londynu na ta wies pensylwanska sie udala ;) No ale jakos sie z nimi przemeczylam i wylecieli tydzien temu w srode rano po to, aby ustapic miejsca nowym gosciom - wieczorem przylecieli rodzice hosta i zostana z nami do srody (ja lece w czwartek, wiec mozna powiedziec, ze mam szanse nacieszyc sie hindusami za wszystkie czasy buhaha). Aczkolwiek Ci sprawili mi mila niespodzianke i okazali sie mega mili. Dziadzio nawet tak mnie polubil, ze dal mi swoj numer telefonu i powiedzial, ze jesli kiedykolwiek bede w Anglii, mam dzwonic. Oni mnie przenocuja, nakarmia (choc wolalabym nie) i po miescie oprowadza haha.... No i widzicie, tak juz na sam koniec uratowali moja wiare w czlowieka (hinduskiego).

Chcialabym podziekowac za slowa wsparcia po moim krotkotrwalym zalamaniu :) Heh, juz mi lepiej. Dawno temu sobie powiedzialam, ze nigdy nie poswiece swoich marzen dla zadnego faceta (nawet jesli to tylko przyjaciel). Bo przeciez moglam szukac rodziny z Nowego Yorku dla niego. Ale po co. Jesli jest moim prawdziwym przyjacielem, nie zniknie z mojego zycia. Bedzie wiec to dobry test. A na mnie czeka nowa przygoda i znowu cos gna mnie do przodu, i juz naprawde nie moge sie doczekac. Czuje ten sam dreszyk emocji co rok temu. I warto bylo ryzykowac, bo to rok byl niezapomniany i sprawil, ze poczulam, ze zyje. Ten tez taki bedzie. Juz mam pewne plany - chce skoczyc ze spadochronem i na bungee, zobaczyc Las Vegas, San Francisco, spedzic wakacje na Hawajach i zrobic tatuaz w Los Angeles (ale bez obaw mamo - malutki, taki tyci tyci ;). I powiedzcie, jak to zamienic na faceta? ;) Pisze to patrzac na walizki, bo zaczelam sie pakowac i tak sobie mysle jakie zycie jest niesamowite i nieprzewidywalne. Kazdej ceny warte te emocje. Kazdej :)))

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

na wylocie

Ludzie kochani, meki nadszedl kres! No prawie. Ale bilet juz mam - w przyszly czwartek o 10:15 zabiora mnie winda do nieba buhaha... Z przesiadka w Waszyngtonie ;) Zaczynam wiec sie zegnac i to jest ta czesc przygody, ktora jest najmniej przyjemna. Rok temu tez sie zegnalam, ale to bylo tylko na chwile. Pozegnania tutaj na ogol oznaczaja, ze juz nigdy wiecej tych osob i miejsc nie zobacze. W przypadku pewnych osob jest to opcja pozadana. Ale sa ludzie, ktorym nie chce powiedziec zegnaj, ktore chcialabym zabrac ze soba i ktorych nieobecnosc odczuje jako wielki brak. Zwlaszcza dotyczy to Rolando... :( Odwiedzilam go w ten weekend coby sie pozegnac, bo ten weekend spedze na pakowaniu i sprzataniu. Nie myslalam, ze bedzie to takie trudne. Spedzilismy bardzo fajnie czas, dal mi album w postaci ksiazki z naszymi zdjeciami i... No oboje sie poryczelismy przy pozegnaniu. Bedzie mi go bardzo brakowac. Zadko spotykamy kogos kto dzieli nasze poglady, poczucie humoru, lubi to co my i z ktorym mozemy rozmawiac godzinami i nigdy nie koncza nam sie tematy. Ale gdy juz spotkamy taka osobe, staje sie ona naszym przyjacielem na cale zycie. W normalnych warunkach. Bo bycie oper to nie jest normaly stan - zyjesz w poczuciu tymczasowosci i starasz sie nieprzywiazywac zbytnio, wiec ciezko to okreslic jako normalne zycie. Mimo to wierze, ze jeszcze sie spotkamy. Ze odwiedze go w Chile albo on mnie w Europie. Ze nasz kontakt sie nie urwie i zachowam z nim wiez jak z Aleli. Wierze w to. Ale teraz cholornie mi smutno. I tak poplakuje sobie piszac to :P Ale wiecie, gdy do niego jechalam albo on odwiedzal mnie tutaj, czulam sie jak w domu. Dlatego to tak boli. Ciezko jest opuscic dom wiedzac ze powrotu nie bedzie.

wtorek, 2 sierpnia 2011

2 tygodnie do konca

To troche jak u mnie - jeszcze cialem w Pennsylvani, a juz duchem w Californi ;) Aczkolwiek juz mam problem (moze powinnam napisac "wyzwanie", bo to zawsze lepiej brzmi). Otoz dzisiaj agencja postanowila kupic mi bilet do Los Angeles. Pisalam im wczesniej, ze musze leciec 18 w czwartek. bo maja host rodzina wylatuje wtedy na Floryde i nie chca, zebym zostala sama w domu (pewnie wykradlabym cenne hinduskie gary :/ ). A moja nowa host rodzina chce mnie w piatek 19. I wielki problem, bo tutaj zostac nie moge, a tamci mnie jeszcze nie chca. No kur... Juz mialam powiedziec tej kobicie z agencji, zeby wobec tego kupila mi bilet do Polski skoro to taki wielki wyczyn dla nowych hostow odebrac mnie z lotniska w czwartek, ale babka wpadla na genialny pomysl, zebym leciala w czwartek i przenocowala u mojej przyszlej LCC, a w piatek rodzina mnie od niej odbierze. Zgodzilam sie, ale... Wcale mi sie to nie podoba i jeszcze tam nie polecialam, a juz mam dosc. Ale najwiekszy niesmak czuje do mojej obecnej host rodziny, bo mieszkalam z nimi od listopada, a i tak zostalam potraktowana jak potencjaly zlodziej! Dobrze, ze karma wciaz ma sie dobrze i pomscila mnie w Chicago (moj rematch skasowal auto kompletnie), a tutaj moze chalupe pusci im z dymem przy gotowaniu cuchnacego curry. Wiem, ze to brzmi strasznie, ale... Jest mi naprawde smutno. I zla jestem. I na swiateczna kartke ode mnie liczyc nie powinni :P Kur... Hindusi jedni, a zeby ich tak  %^%$^*$. I jeszcze *&^^$%^ A co bede im zalowac ;) 2 tygodnie... i zegnaj Pennsylvanio. Tesknic za Toba nie bede :P

piątek, 29 lipca 2011

u nas w pennsylvani ;)

Dawno nie pisałam, bo zmęczona byłam. Operski los. Wakacje dzieci = praca niewolnicza. W dodatku miałam zmartwienie wielkie. Otóż będąc w Pennsylvani można przez rok używać  międzynarodowego prawa jazdy. Tak też robiłam. Aż tutaj do mojego wesołego i beztroskiego świata wkroczyła moja niemiecka LCC Helena strasząc mnie (nie, nie wizjami piekła i szatana jak jej rodak z Watykanu ;) perspektywą wykopania mnie z raju kalifornijskiego. A wszystko to, bo nie mam stanowego prawa jazdy, a wg jej słów nie mogę tego zrobić podczas drugiego roku pobytu. Muszę przyznać, że słowa mojej dwumetrowej Heleny, wywarły pewien skutek i już tego samego wieczoru zaczęłam czytać przepisy, następnego dnia umówiłam się na wizytę lekarską coby mi świstek wypełnił. Swojego beztroskiego i wesołego świata jednak nie opuszczałam (jedynie lekko nagięłam) i liczyłam, że w ciągu tygodnia stanę się dumną posiadaczką prawa jazdy stanowego. A tu zonk nr 1. Na wizytę czekałam 2 tygodnie. Mogłabym pójśc do innego, ale policzyłby sobie 100 dolarów, a ta lekarka jest jedną z hostek z clustera, więc sami wiecie ;) Kiedy już po długim czekaniu otrzymałam upragnione potwierdzenie, żem zdrowa na ciele i umyśle, pojechałam napisać test (a wszystko wciskając pomiędzy dziwaczny wakacyjny grafik). Pokazałam paszport, dałam wypełnioną aplikację i poszłam wypełnić test na komputerze. Test to 18 pytań jednokrotnego wyboru. Część dotyczyła znajomości znaków, część zachowania na drodze (np. pękła Ci opona, co robisz), część miała na celu eliminacje idiotów (np. widzisz niewidomego na skraju drogi, co robisz – a. przyspieszam, aby go szybciej ominąć; b. trąbię i wymijam; c. eee... nie pamiętam). Oczywiście miałam 0 błędów (tak, można bić brawo w tym momencie) i z radosna miną powróciłam do nie tak radosnej kobiety, która przyjmowała moją aplikację. Tutaj musiałam udowodnić, że mieszkam gdzie mieszkam poprzez prezentacje 2 listów z moim adresem (dobrze, że i tutaj banki mnie lubią lol), wszystkich papierów wizowych, zaświadczenia z agencji. Potem kobitka zbadała mi wzrok komputerowo (wszystko w tym samym okienku, taka technika ;) i wydała learner's permit, na którym gdybym nie miałam międzynarodowego prawa jazdy mogłabym jeździć przez rok pod warunkiem, że obok miałabym pasażera z prawem jazdy. Szczęśliwa, że tak szybko i sprawnie idzie, zadzwoniłam na infolinie umówić termin egzaminu praktycznego. Już nawet wymyśliłam sobie termin perfekcyjny dla mnie. O święta naiwności! Pan po drugiej stronie słuchawki wysłuchał moje propozycji daty łaskawie i zaoferował swoją – 20 sierpień. 20 sierpień??? ja 18 będę już w LA! Trochę mnie poniosło w panice „OMG, you cannot be serious??? I cannot wait that long! Is there any other option??? please???”, stwierdził że właściwie to jest, bo ktoś  odwołam egzamin w moim hrabstwie, ale w miescie 1 godzine ode mnie i czy jestem zainteresowana. Oczywiście byłam. I tak oto dzisiaj rano pojechałam na egazmin. Po wjezdzie na teren ośrodka zobaczyłam kolejkę aut i znak „do egzaminu”, wiedziona więc wrodzoną inteligencją ustawiłam się za nimi i obserwowałam jak to wygląda made in USA. Otoż podchodzi pan egzaminator i przez okno podajesz mu learners permit, papiery od auta i prawo jazdy osoby, z która przyjechałeś (w moim przypadku pokazałam międzynarodowe, swoje własne – czy to nie groteska? ;). Następnie każe Ci zapalać światła krótkie, długie, włączyć kierunkowskazy, sprawdza światła stopu. Potem jedziesz na plac manewrowy celem wykonania koperty tyłem i na miasto. Całość max. 10 minut. W moim przypadku – całość ok. 1 minuty. Po sprawdzeniu papierów, okazało się, że światło stopu nie działa :/ Jak możecie się domyślić do egzaminu nie zostałam dopuszczona. Ba, oblałam nawet,  bo autem zagrażającym bezpieczeństwu egzaminatora chciałam próbować. Już w drodze do domu w moim niebezpiecznym krążowniku szos, zadzwoniłam umówić się na kolejny termin (dopiero apopleksji by dostał, dziadyga jedna ;). Kto zgadnie na kiedy mam termin? Koniec sierpnia! Aż się chwilę popłakałam i w akcie niemocy zadzwoniłam do Rolando płacząc „ja wracam do domu... nie chce wracać... och, dlaczego los jest taki okrutny!”. Mój chilijski kolega może i jest ckliwym latynosem, ale jednak w gruncie rzeczy to facet (ależ odkrycie), więc uspokoił mnie i dał konstruktywną radę (choć ja już w myślach widziałam się na lotnisku w Warszawie za 3 tygodnie). Wróciłam do domu, zadzwoniłam do mojego biura w Bostonie. I zgadnijcie co? Wcale nie musiałam podchodzić do tego egzaminu i na spokojnie mogę to zrobić w Californi! No żesz kurde ;) Mówię Wam – nie słuchajcie Niemek (nawet tych starych).
A dla uspokojenia emocji (głównie moich) koncert mojego starszego bobaska (drugi od prawej, gra na wiolonczeli):

poniedziałek, 11 lipca 2011

z życia super niani c.d. ;)

Wakacje w pełni, upały niemiłosierne, za to hostka trochę bardziej litościwa i wysłała starszego na 2 tygodniowy obóz żeglarski w Maryland. Więc jestem tylko ja i Wiewiórka już drugi tydzień. Przemęczać się nie przemęczam, bo wożę go na dzienny camp o urokliwej nazwie Paradise Farm i skacze tam i hasa ta moja Wiewiórka do 16. Więc jest ok. Przyszły tydzień już tak różowy nie będzie, ale póki co cieszę się tym co mam hehe... Weekend też był dobry - w piątek latynoska impreza z moim kolegą Rolando w NYC, w sobotę pracowałam, a w niedzielę wspomogłam gospodarkę amerykańską maratonem po centrach handlowych i zaciśnianiem operskich więzi. Jakoś na widok napisu "Sale" zapominam, że za miesiąc muszę spakować manatki w dwie malutkie walizeczki i opuścić ten padół łez buhaha... Zresztą to ciuchy letnie, do Kalifornii jak znalazł (a przynajmniej tak to sobie tłumacze ;). I poza tymi krótki przebłyskami w sklepach, nie myślę o tym, że wkrótce muszę zacząć wszystko od nowa. Może nie chcę o tym myśleć, bo teraz mam najlepszą zabawę tutaj od czasu przyjazdu do Pennsylvanii i trochę mi smutno, że skończą się weekendy w NYC (w ten też się wybiorę, a co mi tam ;), że już nigdy nie zobaczę moich dzieci i już nigdy nie będziemy śpiewać głupich piosenek przy śniadaniu (tak wiem, brzmi dziwnie). Ale cóż, takie życie. Ja wiem jedno - cokolwiek mnie czeka w LA, obróci się na dobre, bo ja zawsze mam szczęście i nawet jak się nie układa to okazuje się, że się układa :)

wtorek, 5 lipca 2011

długi weekend

Tak moi drodzy - nie tylko Polacy kochają długie weekendy. A tym bardziej, że okazja nie byle jaka - 4 lipca! Dzień Niepodległości! Czas na fajerwerki i wielkie grilowanie, a więc to w czym Amerykanie gustują najbardziej - jedzenie, picie i proste rozrywki (czyt. fajerwerki). A jako że podzielam niektóre z zainteresowań zacnych sojuszników (w tym jedzenie, picie i proste rozrywki), zabawę miałam przednią buhaha...
Weekend należało odpowiednio rozpocząć, więc w piątek wieczorem pojechałam ze znajomą rozrywkową Chinką na podbój okolicznych barów. Na pomysł ten wpadło chyba pół populacji Philadelphi, więc i tłoczno było i gwarno, a w tym wszystkim natknęłam się na znajomego tubylca Andrew (kiedyś o nim pisałam, ale ku przypomnieniu - muzykalne dziecię lat 22 w oczekiwaniu na sukces parające się kelnerowaniem w California Pizza). Znajomy tubylec był z kolegami i po chwilowej kłopotliwej wymianie zdań ("dlaczego nie odpisałaś na moje smsy???" "eee... skończył mi się pakiet, a moi hości to żyły" ), piwo pojednało nas ;). Słuchają Andrew, pijąc moje darmowe piwo i kontem oka śledząc mecz Anglii z Argentyną (w tym miejscu chwila przerwy, aby mój tato mógł się napawać dumą jak to niedaleko pada jabłko od jabłoni :P ), jakoś zgodziłam się zobaczyć jego nowe mieszkanie. Och dlaczego! dlaczego to zrobiłam! dlaczego mecz nie trwał dłużej! zaoszczędziłoby mi to tragifarsy w jaką ostatnio wikłam się nieustannie za sprawą nadwrażliwych i rozegzaltowanych dzieci, które się mną interesują. Może matkę im przypominam :/ W każdym razie, tubylec Andrew urządził nam prywatny koncert z  nowymi  natchnionymi  i odkrywczymi piosenkami, które napisał ("kocham cie.... lalala... och tak bardzo cie kocham...."), gdy Chinka wyszła do toalety próbował mnie pocałować i widać moje argumenty, że jest między nami prawie 5 lat różnicy zbytnio go nie przekonały, bo następnego dnia pisał dramatycznie o swoim złamanym sercu dzieląc się tym z żądnymi tej wiedzy znajomymi na FB LOL. Ech te dzieci...
Sobotę i niedzielę spędziłam w Philadelphi (nawet polskie akcenty się trafiły:
To jest pomnik Kopernika, żeby nie było ;)  Byłam też w kinie na Trasfrormersach w 3D. Świetny film :). Poniedziałek planowałam spędzić w Philly również, ale znajoma Koreanka zadzwoniła w niedzielę wieczorem z dramatycznym pytaniem: czy potrafię prowadzić auto z manualną skrzynią biegów. Bo ona bidula została sama w domu, hości gdzieś hen w oddali, a jej cioteczka w nie tak odległym Baltimore zaniemogła i się perfidnie do szpitala udała. Bidulka od zmysłów odchodzi, więc hości pozwolili jej jechać ich autem w odwiedziny do cioteczki, ale jak skoro jedyne auto pozostawione w przydomowym garażu jest w manualu. Dramat goni dramat! ;) Ja oczywiście zgodziłam się pomóc koleżance (darmowa wycieczka i w dodatku ja będę kierowcą! mogłabym jej nawet dopłacić za taką opcję - choć z tą myślą akurat się nie ujawniłam). I mówię Wam - dobre uczynki są nagradzane. Czy wiecie co zastałam po dotarciu do domu Bidulki w niepozornym (takim na 4 auta heh) garażu? nowego czarnego Chevroleta Camaro!!! Super się tym jeździ... Najpiękniejszy dzień w moim życiu chyba haha... Chyba przy okazji odkryłam swoje powołani i w PL zostanę taksówkarzem (ale w takim aucie LOL). Tutaj zdjęcie tego cudeńka (z internetu):
Mówię Wam, lepszy jeden porządny samochód niż setki nawet chłopów ;) Ech... życie jest boskie :)

środa, 29 czerwca 2011

być jak panda

Jak wiecie moja rodzina to Hindusi. Jak wygląda Hindus każdy wie - brązowy, czarne włosy, czarne oczy, otula go woń curry ;) I nie jest to opis złośliwy, jedynie stwierdzenie faktu (choć może niezupełnie, bo moje dzieci teraz latem są niemal czarne :/ nawet krem do opalania o filtrze 50 niewiele im widać pomaga i słońce opala (?) je momentalnie ku zgrozie moje hostki, której kolor czarny bynajmniej nie odpowiada ;). Wydawać by się mogło, że jako w pewnym sensie mniejszość etniczna, w US powinni być tolerancyjni dla innych nacji. BŁĄD. Są dla mnie żywym przykładem, że rasizm rodzi rasizm. Przez cały rok, dwa razy w tygodniu, woziłam ich na tenisa. Zajęcia były w większej grupie. A wiadomo jak to w grupach, zwłaszcza młodocianych - zawsze jest lider - buc i matołek do gnojenia. Nie inaczej w Hameryce. Tutaj w role lidera - buca wcielił się jeden przemądrzały biały szczyl, a moje dzieci zostały matołkami. I to nie byle jakimi matołkami, bo o ksywce "Paki". Ale przecież wiadomo od zawsze, że każdy kat był kiedyś ofiarą. I tak oto moje kochane hindusiątka w domu z matołków pakistańskich (skąd to swoją drogę szczyl jeden wziął, pojęcia nie mam) przeistaczają się małe buce z tatuśkiem jako liderem - bucem. W roli matołka - liczna w USA populacja Meksykanów. Czyż to nie ironia, że nowa operka jest z Meksyku? Szkoda mi jej, bo nie wie dziewuszka co ją tutaj czeka :( Już słyszę głupie komentarze na jej temat. Wczoraj rano przy śniadaniu omawiali wypad za miasto pod koniec lata. Już nawet godzina wyjazdu ustalona i na mój komentarz: "ale nowa operka przyjeżdza w południe, nie możecie wyjechać rano", host radośnie mnie poinformował mnie, że "ona jest z Meksyku, może spać parę dni na dworze". Wiadomo, że tylko żartował, ale mocno niesmacznie. Nic więc dziwnego, że od paru tygodni zawsze kiedy dzwonię do dzieci, odbierają słowami: "Dzien dobry, tu Urząd ds. Imigracji, czy chciałaby pani zgłosić jakiś nielegalnych Meksykanów?". Mieszkając w Polsce nigdy nie myślalam o swoim kolorze skóry. Ot, biały. A teraz to że choćby moje dzieci traktują mnie lepiej, bo jestem biała, wzbudza mój niepokój. Dlaczego nie możemy być wszyscy jak Pandy - białe, czarne i z Azji? Nie byłoby łatwiej? :/

niedziela, 26 czerwca 2011

co za tydzień

Niestety moje czarne wizje dzieci na wakacjach się spełniły. Straszny tydzień, straszny. Nawet nie wiem jak go opisać, bo zlał mi się w jedną niekończącą się udrękę ;) Dobrze, ze jutro zaczynają tenisa i będą codziennie w tej letniej szkółce dla bogaczy (1 tydzień dla dwójki dzieciaków kosztował 2500 dolców) od 8:30 do 16. Hurra! Oczywiście już hostki w tym głowa, żebym się nie nudziła zanadto i zapewne urządzi mi rundkę po dzieci lekarzach i wymianę ich ciuchów. Bo moja hostka od pewnego czasu wpadła na doskonały pomysł zakupu ubrań dzieci on-line. Z reguły nie trafia z rozmiarówką, ale to żaden problem. Od czego ma mnie - super nianie z nadmiarem wolnego czasu, która wprost uwielbia zwracać te ciuchy :P Ale i tak moim najważniejszym obowiązkiem obecnie (a może przyjemnością? ;) jest napisanie mini książki kucharskiej dla tej nieszczęsnej dziewuszki z Meksyku (która tutaj odpowiadając na pytanie z komentarzy - przylatuje po moim wyfrunięciu z hinduskiego gniazdka). Hostka codziennie rano pyta jak mi idzie. Ja codziennie odpowiadam niezmiennie "I am working on it", czyli "pracuję nad tym". I codziennie niezmiennie mam szczerą chęć, aby to zacząć. I codziennie niezmiennie word document pozostaje pusty. Ale pracuję nad tym ;)

A wczorajszą sobotę swoim wspaniałomyślnym przybyciem umilił mi pan R.
Poszliśmy do Magic Gardens. Coś pięknego! Kawałek możecie podziwiać za plecami Rolando. Ogólnie jest to dom z piwnicą i ogrodem całkowicie zrobiony z kawałeczków szkła, butelek itp. Niesamowite kolory i detale. Moje ulubione miejsce w Philly chyba. 
 Poza tym pogoda była piękna, więc chodziliśmy po Philadelphi cały dzień z naciskiem na włoską i chińską dzielnice. I powiem Wam, że Chińczycy nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Np. zdjęcie tej wystawy sklepowej:
I tak się zastanawiam co oni tam sprzedają właściwie - buty czy kaczki pieczone? A może to i to? ;)

Z innych zabawnych momentów dnia. Siedzimy na ławce w parku, świeci słońce, jemy lody z McDonaldsa (ach, McFlurry! cóż bym za Ciebie zrobiła! hehe...), wiewiórki i dzieci hasają beztrosko (no może wiewiórki nie aż tak beztrosko skoro dzieci podążały ich śladem z kijaszkami), ogólnie jest błogo. I R. z tekstem: "wiesz, że ja za jakieś 4 lata przeniosę się do Europy i będę robił doktorat w Hiszpanii? zawrzyjmy układ - jeśli nie będziesz miała wtedy nikogo, pobierzemy się. Pasuje Ci?" buhahaha.... cały R. Wieczne dziecko, które zbyt wiele filmów widziało. Ale rękę mu podałam, a jakże. W końcu singielką do końca życia zostać nie chcę, a to jakieś zabezpieczenie jest lol A tak na serio to tak sobie myślę, że lubię go właśnie za tą jego radosną spontaniczność (czyt. dziecinność). On jest 2 lata młodszy, a ja jako szczęśliwa posiadaczka 2 młodszych braci (najlepszy dowód, że się starzeję, bo napisałam "szczęśliwa posiadaczka" zupełnie szczerze lol) przelewam chyba część uczuć jakimi darze moich braci na niego (w sensie przyjacielskich uczuć). Wyjaśnieniem też może być mój ostatnio odkryty instynkt (to jest straszne, zaczynam się rozczulać na widok bobasów! ja! ) i może on we mnie wzbudza taki instynkt. Taki wielki bobas:
Jakikolwiek powód by to nie był, napisze coś mało odkrywczego. Dobrze mieć przyjaciół. Zwłaszcza tutaj. Zaczynam baaardzo tęsknić za Polską i za domem. Kiedy tylko jestem u siebie w pokoju, zawsze słucham przez internet Polskiego Radia Czwórki (zabawne, że zmieniali nazwy tak często - od Bis po Euro po Czwórkę wreszcie, a ramówka ta sama) i nawet głos tych ziomali ;) co to mają audycje codziennie po 19 poprawia mi humor i daje mi poczucie bycia w domu hehe.... A pomyśleć, że jeszcze rok temu mnie drażnili... ;)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

weekendowy fun ;)

Tak więc weekend miałam spędzić spokojnie na moim pustkowiu w Pennsylvani. Już nawet zaplanowałam jak przechytrzę hosta w wyścigu po auto, kiedy zadzwonił R. coby powspominać zeszły weekend (z naciskiem na latino imprezę, która była najlepszym dowodem na to, że aby dogadać się z latynosami wcale nie trzeba znać hiszpańskiego ;). I tak sobie rozmawialiśmy (jak się okazuje lepszy z niego przyjaciel niż chłopak i nasze relacje zyskały na jakości po rozstaniu :/ ) i tak mnie jakoś zbałamucił (latynos jeden!), że stwierdziłam, że sobotnim rankiem udam się do NYC. I było warto! Manhattan dzięki niemu znam już lepiej niż downtown w Chicago haha... Wybraliśmy się nawet w rejs coby popodziwiać Statuę Wolności w pełnej krasie:
WTC:
 Karmiliśmy czarną (choć to nie Bronx ;) wiewiórkę darmowymi mufinkami, które dostałam przy zakupie mrożonej kawy hehe... :
Poszliśmy na Brooklyn Bridge...
.... do Chinetown...
... i zjedliśmy fancy ;) obiad w Little Italy:

W nocy wróciłam do domu, bo wszędzie śpi się dobrze, ale w Malvern najlepiej lol. Po tym maratonie po Manhattanie niedzielę niemalże calą przeleżałam :P Ale było warto :D

Z innych newsów - moja hostka już zaklepała sobie nową operkę i jej przybycie oznaczyłam dzisiaj w kalendarzu (mój pożegnalny obiad też jest wpisany w grafik, żeby nie było ;). Żal mi jednak tej nowej biednej dziewuszki, bo nie dość, że czeka ją moja hostka to to będzie miała problemy z moimi ukochanymi dziećmi. Wiecie, te dzieci są moim najjaśniejszym punktem w pracy z tą rodziną i zawsze, od początku, były dla mnie miłe. A o tej nowej dziewuszce już mówią z niechęcią :/ Rozmawiali z nią na skypie i stwierdzili, że jest bardzo nudna i że z Meksyku i że w ogóle są na nie. Że chcą operkę z Polski :/ . Ale moja hostka nawet nie chce słyszeć tych wymysłów - ma być dobry pracownik z Meksyku, nigdy więcej białych dziewczyn. A już w szczególności blondynek hehe... Po blond Szwedce była blond Niemka i na mnie jej cierpliwość się wyczerpała widać ;) Ach te rozpuszczone europejki... Przestrzegania zasad im się zachciewa lol

czwartek, 16 czerwca 2011

sie zaczelo :(

Chcialabym wszystkich zapewnic, ze przerwa w pisaniu nie nastapila w wyniku moich niekonczacych sie swawoli i hulanek w Nowym Yorku. Dobrze by bylo. Powod jest bardziej smutny, a co najgorsze pernamentny i potrwa do konca mojego turnusu u Hindusow. Otoz moi drodzy rodacy - w USA zaczely sie wakacje! Napisze nawet dosadniej - szkola is over! O zgrozo! ;) Jak przystalo na najlepsza operke poswiecilam swoj wolny czas i wieczorem udalam sie (niemalze) ochoczo na rozdanie swiadectw (?!) mojego najstarszego dziecka. Konczy bobasek podstawowke (elementary school) i idzie w sina dal (10 minut od domu) do gimnazjum (middle school). Byly wiec lzy, byly przemowienia, patetyczne spiewy (z niektorymi sie nawet identyfikowalam - "jest we mnie cichy glos, ktory chce bym byl wolny i wiem, ze przygoda na mnie czeka gdzies hen w oddali" , bylo czytanie listu od Obamy. Calosc bagatela 1,5 godziny :P A teraz haruje w pocie czola po 10 godzin na dobe i nawet weny do pisania odeszla chlip, chlip. A pamietam ten czas kiedy wakacje oznaczaly slodkie lenistwo :( Coz poczac. Za tydzien zaczynaja campy, wiec troche biedna niania odsapnie ;) W weekend mam plan upolowac auto wczesnie rano (skoro swit? no nie przesadzajmy) i zniknac na caly dzien, bo jest takie stare operskie powiedzenie "wszedzie dobrze, tylko nie w domu hostow". Czy jakos tak. A moze wlasnie to wymyslilam? Niewazne. Grunt, ze prawdziwe. Wiec rodzino skype niet, ok? ;) Jutro piatek! Och, coz to za dobry dzien! I z tym pozytywnym akcentem, zeganam sie z Wami tymczasem (borem lasem? ;)

czwartek, 9 czerwca 2011

zawieszenie broni

Moja hostka znalazla nowego niewolnika (czyt. nowa operke), ktora przybywa z nie tak dalekiego Meksyku w sierpniu. Musialo jej to poprawic humor wielce, bo znowu jest mila i jestesmy niemalze jak najlepsze psiapsiolki. Poniewaz kiedys moja dzieci porownaly mnie do banana, bo jestem (podobno) wysoka i zolta, to obrazek powyzej ukazujacy banana i brazowa, falszywa,a moze nawet hinduska malpe, wydal mi sie perfekcyjny hehe...  Ogolnie cisza i spokoj, niemal jak w "Zlotopolskich". 

Poza tym upaly nieziemskie. Codziennie ponad 30 stopni, w nocy niewiele chlodniej i gdyby nie klimatyzacja, ciezki bylby moj los. Heh, i ja do poludniowej Californi sie wybieram. To dopiero dowcip roku ;) Poki co inwestuje w kremy do opalania o filtrze 50 i chyba bedzie to moj staly wydatek przez najblizsze miesiace. Oj ciezki moj los, ciezki haha... Wczoraj wiozlam hosta do pracy, bo potrzebowalismy dwoch aut w domu i chlopina w przyplywie szczerosci, a moze ogarniajacej go juz tesknoty za mna ;), wyznal mi, ze troche zazdrosci mi mojego zycia - za dwa miesiace przeprowadze sie do CA, weekendy spedzam w NYC (jutro znowu wybywam) i zawsze mam szczescie (chyba mial na mysli fakt mieszkania z jego rodzina i zaszczyt poznania polowy hinduskiej populacji z Londynu z dziaduniem Abdulem na czele). Coz moge na to powiedziec - moze jestem jak kot i zawsze spadam na cztery lapy? ;)

A jutro NYC. I R. I muzea. I latino impreza. Heh, czy to juz piatek??? ;)

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Moj przyszly kod kreskowy - 90 275

Dostalam oficjalne potwierdzenie z Bostonu o matchu i o tym, ze pracuja nad kupnem moich biletow :))) Moja przyszla hostka miala racje co do tej latynoskiej natury mojego nowego domu. Ulica, na ktorej bede mieszkac zwie wdziecznie, uwaga, uwaga - Avenida de Camelia, a moje przyszle miasto to Rancho Palos Verdes haha... Czuje sie jakbym do Meksyku sie przeprowadzala lol. Po wpisaniu tejze poetyckiej nazwy wszechwiedzaca wyszukiwarka google, ukazala mym oczom ten oto widok:
 A wiec hostka mnie nie oszukala - bede mieszkac nad oceanem. Po spojrzeniu na mapke...
... odnosze wrazenie, ze ktos tam na gorze mnie bardzo lubi :) Czuje... wielkie szczescie. Wszystkie moje marzenia sie spelniaja, bo kiedys, pare lat temu wymyslilam sobie te Stany. Z Czestochowy do Los Angeles? A dlaczegozby nie hehe... Jedno Wam powiem - zycie jest wspaniale :)

A na potwierdzenie wspanialosci zycia - dziadunio Abdul i hinduska babunia opuscili dzisiaj nasza wesola kolonie w Pennsylvani. Nawet uslyszalam, ze beda za mna tesknic (co wzudzilo moj lekki niepokoj ;) 

No i ostatnio smsuje znowu z R. (chyba tez ma za duzo darmowych smsow jak ja haha). Zaoferowal sie oprowadzic mnie po muzeach w NYC, wiec moze sie wybiore tam znowu w ten lub przyszly weekend. Twierdzi, ze chce dokonczyc studia w Hiszpani, bo ma tam rodzine. Wiec moze go jeszcze kiedys zobacze i moze nasz filmowy romans bedzie mial ciag dalszy. Moze ;)

niedziela, 5 czerwca 2011

hell yeah!

No i mam rodzine! Dostalam dzisiaj maila od moich przyszlych hostow, ze dziewczynki bardzo mnie polubily i chcieliby mi zaoferowac au pair job u nich. Obylo sie wiec bez telefonu do czarownicy. Mowie Wam, jestem taka podeksytowana! Bo nie dosc, ze rodzina bardzo mi odpowiada to jeszcze miejce super. Moze nie miasto, ale w sumie 50 minut to nie tak daleko. A te palemki, ciepelko i zgraja latynosow moga mi to wynagrodzic. Wg hostki jest ich tam mnostwo. Moze wiec uda mi sie wyhaczyc  jakiegos boskiego Enrique na nowy kalifornijski romans ;). No i auto  - nowe i porzadne. Nie to co ta Honda Civic, ktora jezdze w weekendy - wczoraj wyszlam  w nocy z kina i co? Oczywiscie akumulator padl. Znowu. Wyczilam jakiegos chlopaczka, no oko 18-letniego, i poprosilam, zeby podlaczyl mi sie do auta cobym do domu dojechala. Biedny chlopaczek nie mial przewodow, ja tez nie, wiec zaczal dzwonic po kolegach lol Bardzo sie przejal rola. Ja jednak na ratunek mlodocianych czekac nie moglam (wiecie, senna bylam ;), wiec zatrzymalam jakiegos pana w BMW, ktory przewody, a jakze, posiadal i wydawal sie byc bardzo szczesliwy, ze moze mi pomoc. Czasem wiec i dobrze zalozyc sukienke hehe...

Ale wracajac do mojego nowego ulubionego tematu - za 2 miesiace przeprowadzam sie do LOS ANGELES! Niech mnie ktos uszczypnie lol Mowia, ze moja agencja to banda zlodzieji i patalachow. Ale ja w to nie wierze - kupili mi bilet do Chicago, kupili do Philadelphi, a teraz kupia do Los Angeles. Mowie Wam, swieci ludzie! ;)

Och, Los Angeles... :)))


sobota, 4 czerwca 2011

skypowanie ;)

Dzisiaj rano rozmawialam z rodzina z CA na skypie. Porzadnie stawili sie w komplecie o 10 rano czasu mojego, a ich 7 rano. Ranne ptaszki wiec z nich. Nie wiem czy to dobrze czy zle ;) Dziewczynki super, rodzice sympatyczni. Tylko czy mnie wezma? Oto jest pytanie. Wszystko zalezy od tego co im moja czarownica powie, bo maja do niej dzwonic. Coz, operski los - czekanie, czekanie, czekanie i bycie na lasce innych lol
Z innych rozrywek - mialam dzisiaj au pair meeting. Moja niemecka LCC wymyslila sobie, ze spotkanie odbedzie sie na jakies farmie i bedziemy zbierac truskawki. Droga na ta farme zajela mi 40 minut, cudem znalazlam miejsce do zaparkowania, bo okazuje sie, ze placenie za to, zeby samemu zebrac sobie pare truskawek jest rozrywka popularna wsrod Amerykanow zadnych kontaktu z natura. Ten  family au pair meeting (czyli dla operek i rodzin goszczacych) mial za zadanie scementowac wielka przyjazn pomiedzy operka a host rodzina, ale jakoze moja sie nie stawila, to po wpisaniu sie na liste i pokreceniu po farmie, doszlam do wniosku, ze za duzo swiezego powietrza moze mi zaszkodzic i pojechalam, a jakze ;), do centrum handlowego. 
No i szykuje mi sie samotny weekend, bo jakims cudem wszyscy pracuja :P Ale ja ducha nie trace i samotnie wybiore sie do kina. Dzisiaj "Piraci z Karaibow 4", jutro "X-men". A co bede sobie zalowac ;)

czwartek, 2 czerwca 2011

uciechy szkolne

Moje starsze dziecko od 2 miesiecy zostawalo w szkole po lekcjach i w pocie czola cwiczylo do szkolnego przedstawienia "Wyspa skarbow". Zdjecie powyzej.  Tak, maja w szkole podstawowej (publicznej) scene. I musze przyznac, ze calkiem dobrze im to wyszlo. Byla czesc mowiona przerywana grupowymi spiewami (czyzby nauczyciel prowadzacy byl niespelnionym aktorem z Broadway'u? ;), byl podzial na akty, zmiana scenografii (tutaj moje dziecko - dla ulatwienia dodam, ze to to w szarym na srodku sceny - skomentowalo, ze bylyby lepsze, gdyby nie niski budzet w wysokosci 1000 dolarow :P). Troche przydlugie (1,5 godziny!), ale mumusie mialy uciechy co nie miara i wiekszosc pojawila sie z kwiatami dla swoich utalentownych pociech ;).

Co do moich negocjacji z California - wciaz w toku hehe.... Po wymianie maili, wyslaniu mi tony zdjec (dla chetnych jeden z linkow - http://www.chetahinc.com/house/ ), czas na Skype! A wiec w ten weekend powinno sie roztrzygnac. Ale chyba mnie kupia, bo zooferowalam, ze moge gotowac obiad raz w tygodniu. A co mi tam. Po szkoleniu u Hindusow doszlam w tym do perfekcji. Moja (byc moze) przyszla hostka byla ta moja hojna oferta wielce podekscytowana, bo jak sama przyznala, ona nie potrafi gotowac. Robi to host. Ale host to Koreanczyk i gotuje swoje dania. No przeciez roku na tym nie przezyje ;) Prosze wiec trzymac za mnie kciuki w sobote, bo jak to mowi moj GPS "destination is ahead" i juz prawie ich mam ;)

wtorek, 31 maja 2011

czyz wiec LA????

Jestem po rozmowie z kobitka z CA i... Jest dobrze. Super sie z nia rozmawialo. Ma mi przeslac na maila wiecej zdjec rodziny i mamy umowic sie na kolejny telefon cobym mogla ich jeszcze wypytac i zamienic pare slow z przyszlym (?) hostem. I wszystko wydaje sie bajkowe - dom blisko oceanu, VW Jetta dla operki, hostka zabawna, dzieci ulozone (i obie chodza do szkoly, nawet 3-latka, wiec rozklad zajec mialabym identyczny jak tutaj), blisko college i tylko jedno male ale. Godzina drogi od LA :( A ja chcialam byc W miescie. No i teraz dylemata mam ;). Coz, poczekam na zdjecia, ktore mi wysle. Jesli nie spodobaja mi sie, powiem "NEXT" hehe... Ale jakos polubilam ta babke. No i ciepla California... Ech te moje zyciowe problemy... Jak to dobrze byc mna ;)

poniedziałek, 30 maja 2011

no i po weekendzie

Ach, co za dobry weekend... Pogoda boska - codziennie ok. 30 stopni, slonce, NYC... Dziwne to miasto. Kiedy pierwszy raz je zobaczylam 3 lata temu, nie podobalo mi sie wcale. Na wycieczce CC latem mialam mieszane uczucia. Wrocilam na pare dni podczas swiat Bozego Narodzenia i dostrzeglam w nim cos. A w ten weekend... Cos mnie zaczelo fascynowac w Nowym Yorku. Nie wiem dlaczego, moze wynika to z faktu, ze juz znam sporo miejsc tam i nie czuje sie oszolomiona jego ogromem. A moze dlatego, ze za niecale 3 miesiace wyjezdzam.  Spedzilam cala sobote z R. Do poludnia byla z nami Jingjing, ale wymyslila sobie, ze odwiedzi kuzynow (w drodze powrotnej przyznala, ze byl to pretekst, bo chciala nas zostawic samych :/), wiec ja poszlam z R. do Central Parku, wieczorem zabral mnie na latino party swojego latino kolegi w latino lokalu ;). W niedziele pracowal, wiec bylysmy same, wieczorem wrocilysmy do Philly.
A poniedzialek mialam wolny. Swieto narodowe w USA - Memorial Day. Bylam w kinie na Hangover 2. Juz dawno nie widzialam tak zabawnego filmu, dla mnie lepszy od czesci pierwszej (w PL Kac Vegas). Tak wiec reasumujac - dobry, dobry weekend :)

piątek, 27 maja 2011

zycie jak film

Jak sie okazuje zeszlotygodniowy wyscig musial byc w historii mojej agencji sporym wydarzeniem, bo powstal nawet filmik. Moze nie jest to super produkcja Wajdy ;), ale i tak go zamieszcze. Enjoy! ;)

czwartek, 26 maja 2011

match 2. - LA

Tak wiec bostonska rodzina zniknela z mojego konta, a pojawila sie nastepna. Tym razem Los Angeles, California. Tak, wiem. Chcialoby sie krzyczec - LA! LA! LA! ;) Ale jako operka po przejsciach nie dam sie juz zwiesc na ladna fasade. Poczekamy, zobaczymy. 
No dobra, przyznaje - wszystko we mnie krzyczy LA! LA! LA! hehe... Jakby sie to pieknie ulozylo - za pieniadze CC zwiedzilabym 3 rozne rejony USA ;) 
Jutro wieczorem wyjezdzam do NYC na weekend (swiatowa sie zrobilam, czyz nie? ;), ale moje mysli i modlitwy bede skierowane do Californi - "zadzwoncie, zadzwoncie... prosze, prosze, prosze" - moze i uboga to modlitwa, alez ile w niej zaru! ;)

środa, 25 maja 2011

bo w zyciu chodzi o to, aby zamieniac marzenia we wspomnienia

No wlasnie o to w zyciu chodzi. A moim marzeniem nigdy nie byl Boston. Ba! Powiem wiecej - moim zdaniem (niech sie zadna operka z Bostonu nie obraza) jest nudny. I do tego zimno. Gdybym byla w rematchu - no ok, wyjscia nie ma, ale ja jestem extension au pair i to teraz oni musza sie starac, zeby mnie zwabic hehe... Mam 3 miesiace na znalezienie nowej rodziny (tak Aro, oficjalnie turnus konczy mi sie 22 sierpnia), wiec poczekam na cos bardziej ekscytujacego. Bo co w najgorszym wypadku? Wroce do PL w sierpniu? Juz sie boje ;) Tak wiec kiedy rano zobczylam maila od kobitki z Bostonu nawet nie doczytalam go do konca (pomijam juz fakt, ze na wstepie zadala mi kilkanascie pytan w stylu - jak w zabawe wplaczesz elementy nauki, podaj przyklady) i skrobnelam jej odpowiedz na jaka to wspaniala rodzine wygladaja z opisu (buhaha...), ale niestety nie jestem zainteresowna lokacja. Musialo babke zabolec (no bo jak to tak - tania sila robocza sie buntuje i ma roszczenia?), bo w nastepnym mailu zachwalala jaki to Boston jest wspanialy i jakim to dobrym matchem bylibysmy haha... Mam nadzieje, ze jutro zniknie z mojego profilu i przestanie mnie dreczyc. Mowie Wam, bycie profesjonalnym niewolnikiem (lub super operka jak kto woli) bywa meczace. 

Ze spraw biezacych - foch hostce przeszedl i znowu jestesmy szczesliwa hindusko/brytyjsko - polska rodzina. Nawet wesolo i ochoczo pojechalismy wszyscy razem dzisiaj wieczorem na koncert jednego z moich bobaskow. Czujnosci nie trace, ale wierze, ze bezdomnosc mi nie grozi. Nie zmienia to faktu, ze hinduska starszyzna wciaz tutaj siedzi, a dziadunio Abdul zaczyna doprowadzac mnie do wrzenia. I to nie pozytywnego. Niestety nie ma miedzy nami chemii i jakos niepolubilismy sie od pierwszego wejrzenia. Z tego tez powodu wybywam na weekend ze znajoma Chinka do NYC. Moze i nawet zobacze sie z R. Chociaz nie wiem, czy jestem na to gotowa lol

wtorek, 24 maja 2011

no to zaczynamy - match 1.

Tak wiec nastapil moment z dawna wyczekiwany - dzisiaj rano CC otworzylo ponownie moje konto i po godzinie mialam juz pierwszy match - Boston, 6-letnie blizniaki, oboje rodzice pracuja poza domem, szukaja dobrego kierowcy, wiec jest szansa na 3 auto. Wiec niby ok. Ale Boston? :/  Sama nie wiem dlaczego mowiac agencji, ze chce miasto bylam taka pewna, ze trafie do DC ;) Ale jak to mowia - pierwsze koty za ploty ;). Najwazniejsze, ze szukanie idealnej rodzinki (ha! sama nie wierze, ze to napisalam - po 9 miesiacach powinnam juz wiedziec, ze takich nie ma ;) sie rozpoczelo. I za ten obrot wydarzen powinnam byc wdzieczna hostowi, bo moja hostka od tygodnia (!) wypelniala moja referencje (raptem 2 pytania) i az sie zaczelam zastanawiac, czy zlosliwie tego nie robi. Wczoraj rano wiozlam hosta do pracy, bo lecial na tydzien do San Francisco, a chcial nam zostawic drugie auto (zloty chlop jednak ;) i pyta sie mnie niewinnie jak ida mi poszukiwania nowej rodziny. Ja rownie niewinnie odpowiedzialam, ze niestety Nasreen jest tak zajeta, ze zapomina o moich referencjach. Chlop sie przejal bardzo i chyba pogonil babe, bo wieczorem mialam referencje wypelnione. I co, dalo sie? Dalo sie!
Och, jestem taka podekscytowana! Hej ho przygodo lol

niedziela, 22 maja 2011

au pair fun ;)

Wczoraj w Philadelphi mialo miejsce wydarzenie zacne - wyscig sponsorowany przez moja agencje CC (czyt.: przymusowy au pair meeting ;). Zebralo sie okolo 300 kobitek i paru panow (zeby nie bylo ze dyskryminuje) odzianych w barwy agencji (tak, zawsze marzylam, aby biegac po miescie w T-shircie, ktory bedzie zdobil moje plecy napisem: "Flexible, affordable childcare CULTURAL CARE AU PAIR, call 1 800... :P). Podzieleni w druzyny o liczbie 4 musielismy wykonac ok. 6 czy 7 zadan typu odpowiedziec na pytania, zrobic zdjecia w pewnych miejscach, zgadnac co to za papu, przewinac lalke etc., przy czym o kolejnych zadaniach dowiadywalismy sie dopiero na check pointach, jesli poprzednie wykonane bylo dobrze. Takie tam harcerskie podchody ;) Calosc potrwala ok. 3 godzin. Odpowiadajac na pytanie, ktore zapewe wszystkich nurtuje - nie, nie wygralam. Nagroda byla darmowa wycieczka do Washington DC, a ze ja juz swoja darmowa wycieczke tam miala hehe..., to i cisnienia nie bylo.
Moja druzyna w skladzie prawie, ze miedzynarodowym, czyli Chiny - Polska - Polska - Niemcy:
Przyznam, ze ciekawe doswiadczenie i mnie sie podobalo. Ale i tak najwiecej satysfakcji sprawilo zanurzenie zmeczonych stop po wyscigu w publicznej fontannie haha:
Jako bonus wyscigu moge zaliczyc fakt, ze wreszcie udalo mi sie przebiec po schodach, po ktorych hasal slynny Rocky, bo wczesniej zawsze bylo mi nie podrodze ;):
A wieczorem pracowalam. Zmeczona jednak bylam ;), wiec prawie caly wieczor ogladalam z dziecmi nasze ulubione show - Kitchen Nighmares (pierwowzror Kuchennych rewolucji z Magda Gessler). A co sie bede przmeczac ;)

sobota, 21 maja 2011

na sluzbie u Hindusow :P

W czwartek wieczorem przylecieli rodzice hostki - posepny dziadunio nigdy sie nie usmiechajacy o imieniu Abdul i zwawa babunia sprawdzajaca czy dobrze zamiotlam podloge, a ktorej imienia nie pamietam. Nadalam jej jednak pseudo robocze - Wiedzma Senior (skoro coreczka jest Wiedzma Junior ;). Moja hostka zostawila mnie na caly dzien z nimi sama udajac sie na wycieczke szkolna z moim starszym dzieckiem skazujac mnie tym samym na "opieke" nad nimi, czyli sprzatanie po nich (bo brudasy straszne), wozenie ich ("a jak dlugo jezdzisz autem? znasz przepisy?" pytania jakimi uraczyl mnie dziadunio sadowiac sie wygodnie na tylnim siedzeniu), robiac ich pranie (robilam pranie dzieci, a babunia bez ceregieli dorzucila mi sterte z uprzejmym "Upierz to". I nie, nie bylo zadnego "prosze". Ale szczyt szczytow mial miejsce wieczorem. 21. Ja na skypie z R. Jest milo i wesolo. Slysze nawolywanie babuni, ale nie reaguje. Skonczylam prace, g... mnie obchodzi za przeproszeniem ;). Wiec jest nadal milo i wesolo az tutaj nagle dzrzwi od mojego pokoju sie otwieraja, a w nich babunia z tekstem "Zamknij zaluzje w moim pokoju, bo ja nie potrafie". Wrrr.... Kopnac ta babunie w jej hinduski tylek to zamalo. Wiedzma Junior wciaz nie wystawila mi referencji, wiec musze byc mila, ale... Mowie Wam, burza wisi w powietrzu, bo jak dlugo mozna to znosic. Jeden dzien z nimi, a ja juz wiem, ze jestem rasistka :/

czwartek, 19 maja 2011

a co dopiero po 3 tygodniach :P

Dzisiaj na na nasza wesola kolonie (nie Aro, jeszcze nie wiem kiedy turnus mi sie konczy ;) zawitaja rodzice hostki. Zostana z nami 3 tygodnie. Slownie: trzy. Dziwnym trafem host podziela moj brak entuzjazmu (nie lubi chlopina tesciowej? no jak to tak ;). Moj brak entuzjazmu wynika ze sprawy bardziej przyziemnej niz odwieczna walka dobra ze zlem, czyli tesciowa kontra ziec, a mianowicie z ich upodoban kuliarnych. Jako stara generacja Hindusow mowiaca z ciezkim hinduskim akcentem, brzydza sie kazdym daniem, ktore nie cuchnie podejrzanie, a wiec nie jest wg receptury made in India. Ciezke i chude czasy sie szykuja. Ech... W ten weekend pracuje, ale w nastepny musze sie stad ewakuowac. Moze czas odwiedzc R. w NYC? ;)

środa, 18 maja 2011

czyzby?

Wiecie, bedac prawie 9 miesiecy na obczyznie ;), poznalam tyle roznych osob i ich dziwnych historii, ze przestaje wierzyc w to slawetne "Zycie to nie film". Chocby moja historia z R. (z ktorym znowu rozmawiam na FB, oczywiscie jako "przyjaciele", prosze mi tylko nie pisac, ze bycie przyjacielem z ex to jedna z miejskich legend ;). I co prawda nie mielismy happy endu, ale znam pare innych "romantycznych" historii, ktore koncza sie lepiej. 
Przyklad 1. - Dunka, ktora byla ze mna na szkoleniu CC i z ktora mialam kontakt na FB przed wyjazdem, w trakcie, a teraz ogladam jej foty. W grupie au pair, do ktorej przynalezala w WA, byl sobie pewien oper plci meskiej. Z Argentyny. Wielka milosc ich dopadla ;) Gdy wiec chlopak skonczyl swoj kontrakt w lutym, coz zrobila znajoma Dunka? rzucila program i mieszka teraz z miloscia swojego zycia ;) w Argentynie. Happy end? happy end! no moze nie dla jej host rodziny tylko ;) Ale coz poczac - oprzec sie latynosowi nie jest latwo lol

Przyklad 2. - moja ukochana, ulubiona Aleli, z ktora wciaz mam kontakt na Skypie i codziennie mailujemy. Rok remu poznala Mike'a. Amerykanin. Dla niego zostala na drugi rok ze swoja koszmarna host rodzina. Ale bylo warto chyba, bo w lipcu biora slub :). Mam nadzieje, ze uda mi sie wybrac, bo jakby nie bylo Aleli jest moim najwiekszym wsparciem w USA i nie chcialabym przegapic wydarzenia tak waznego dla niej. Happy end? happy end! heh

Przyklad 3. - moja tajlandzka kolezanka z IL Tor. Miesiac przed moja ewakuacja z Illinois ;), poznala Chase'a. Poczciwy amerykanski geek komputerowy ;). Jej host rodzina nie zapalala do niego miloscia (czyzby fakt, ze postraszyl ich, ze zglosi, ze Tor pracuje o wiele wiecej godzin niz w kontrakcie, przesadzil o nielubieniu poczciwca? ;) Heh, w kazdym badz razie nie przedluzyli kontraktu z Tor, wystawili zle referencje (ze sie szlaja z podejrzanym hamerykancem + pare innych drobiazgow) i Tor wyladowala na drugi rok w San Francisco. Usychala bidula z tesknoty za poczciwcem, ktory pozostal w Chicago. Poczciwiec chyba tez, bo... oswiadczyl sie. Tor porzucila, wiec californijskie klimaty na rzecz smierdzacego skunksami Illinois i wrocila do ukochanego. Obecnie mieszkaja razem, szukuja sie do slubu. Happy end? happy end! ;)

Tak wiec w zyciu nigdy nic nie wiadomo i jak to spiewala Lipnicka w czasach, gdy moj pokoj zdobily jej plakaty, a najwiekszym zmartwieniem byl sprawdzian z matemetyki, "wszystko sie moze zdarzyc". Heh, a nie wierzylam jej wtedy. Zycie to nie film? a moze jednak? ;)