sobota, 18 grudnia 2010

no i polecieli :)))

Dzisiaj nastapil wspanialy, z dawna wyczekiwany (czyli od pierwszego dnia mojego pobytu tutaj) moment - rodzina poleciala na 2 tygodnie do Afryki! I kto jest najszczesliwsza osoba w calej Pennsylvani? No kto? haha... ale serio, ulga straszna. Wreszcie odrobina prywatnosci :)

Chcialabym uspokoic wiernych fanow ;), ze brak postow byl nie wynikiem braku weny do pisania czy wspanialych wydarzen w  moim wspanialym operskim zyciu ;), ale byl spowodowany wydarzeniem tragicznym. Brzemiennym w skutkach i, nie boje sie uzyc tego slowa, dramatycznym! Otoz... uwaga, co wrazliwsze osoby moga pominac ten fragment, bo to brutalne - otoz umarl... Dokonal swojego zywota na tym padole lez. Sluzyl mi wiernie przez lata. A teraz mnie opuscil. Teraz, gdy musze sobie radzic na tej obcej, hamerykanskiej ziemi (choc niby sojuszniczej), opusicil mnie moj najlepsiejszy ;) przyjaciel. Moj laptop... Byl taki ladny. I taki madry... Bede tesknic... Niech spoczywa w pokoju lol

W wyniku tego tragicznego wydarzenia dostalam od hostow w dzierzawe ich starego MacBooka. Naprawde nie wiem czym ludzie tak sie zachwycaja. Ja chce mojego Della chlip, chlip...

Z operskich wydarzen - moje dzieci (kazde z osobna) graja na 3 instrumentach. Wiec ostatnie 2 tygodnie uplynely na koledowych koncertach w szkolach i innych edukacyjnych przybytkach.  Zaprawde powiadam Wam - jesli jeszcze raz uslysze "Jingle Bells" na wiolonczeli/skrzypcach/basie czy fortepianie to wyjde z siebie i stane obok.

Zeby nie bylo tylko o mnie ;) to pochwale sie (haha... komus musze) jaka piekna kartke na swieta mu zrobilam:
No dobra, na zywo wyglada lepiej, bo gwiazdki sa brokatowe i blyszcza. Ale tekst w srodku jest ladny chociaz haha....

poniedziałek, 6 grudnia 2010

po weekendzie

Oczywiście sobota z R. była... super, niezapomniana, rewelacyjna i gorąca haha... Zwiedziliśmy Świątynię Masonów (proszę się nie śmiać ;), bo R. jest Masonem w Chile (cokolwiek to znaczy), więc mieliśmy darmowe zwiedzanie (a ja jestem typową operką - jeśli mogę na czymś zaoszczędzić 8 dolarów, nawet tego nie potrzebując, jestem zawsze chętna lol), a dla niego było to ważne, więc... 

Byliśmy w kinie (i znowu nic nie pamiętam, cóż za strata pieniędzy - ale było warto hehe...). Spędziliśmy parę godzin razem (od 11 do 21) i mogę to określić jako quality time. Wiecie, może jestem naiwna, ale kiedy wieczorem czekaliśmy na mój pociąg, obok nas przysiadła grupka starszych kobitek. Takich ok. 60 lat. Bardzo wesołych. Rozśpiewanych. Powiedziałam mu, że mam nadzieję, że w ich wieku będę taka jak one. Jego odpowiedź: "Oczywiście, że będziesz. Będziesz wtedy ze mną, więc udzieli Ci się ode mnie" I tak wiem, jestem naiwna, ale zrobiło mi się jakoś... miło i ciepło na sercu. Ech... Zaczynam rozumieć co czuł Mickiewicz pisując swoje ckliwe dzieła... ekhm... tzn. nasze dobra narodowe ;). Na dowód, że love is in the air:
Ech, a teraz znowu cały tydzień czekania.... Dziewczyny, love sucks ;) 

Z życia operki - dzisiaj rano zeszłam do kuchni i na stole leżała lista 10 rzeczy, które muszę zrobić (wliczając wymianę narzut w jadalni [bo dzieci tam też siedzą], sprzątanie auta i czyszczenie lodówki [bo dzieci jedzenie tam jest]). Gdyby nie to, że za dwa tygodnie wyjeżdżają, a ja jestem w dobrym nastroju, byłabym wściekła. Ale wiem, że muszę się pomęczyć parę miesięcy, a później rzucę to w diabły. Nie mogę iść w 3 rematch, bo to za duże ryzyko - mogłabym wylądować w CA i wtedy moje ballady i romanse byłyby skończone ;). Parę miesięcy... Wiecie, rodzina jest super jako ludzie. Bardzo mili. Bardzo ciepli. Ale robię tutaj wszystko. Nie bierzcie hindusów - taka rada operki po przejściach. I żadnych samotnych mateczek ;)

czwartek, 2 grudnia 2010

o czym by tutaj napisać...

No o czym tutaj pisać, żeby nie być monotematycznym skoro i tak tylko R. w mojej głowie. Haha... cały dzień jestem super operką - piorę, sprzątam, bawię się, gotuję (i to chyba nieźle, bo dzieci dają mi 5 gwiazdek [a oni jedzą mega fancy - krewetki, jagnięcina, ośmiornice, pieczone kasztany, przyprawy przedziwne, sery paroletnie i to wszystko robię ja, bo wiecie okazuje się, że mam talent - może nawet zgłoszę się do kolejnej edycji haha]. W dodatku czekają z niecierpliwością na nowe ciasta, ciastka i inne słodkości i każdego dnia pytają czy upiekłam coś nowego lol. No i jeżdżę "moją" super-gadającą bryką o rozmiarach czołgu. I wszystko robię dobrze, i na czas, i wszyscy mnie lubią, a wszystko po to, żeby wieczorem na skypie zobaczyć R. i podśpiewywać sobie cały dzień tą piosenkę (już znam ją na pamięć haha....):

Kiedy Ciebie nie ma, gubię się w obłędach
Kiedy Ciebie nie ma, to i mnie nie ma
Nie ma mnie gdy Ciebie nie ma, znikać mi się nie waż
A w sobotę kolejne spotkanie... I tak oto mój wspaniały operski blog zamienia się w tanią chilijską telenowelę ;).

niedziela, 28 listopada 2010

och, ach.... ;)

A więc wczorajszy dzień spędziłam z R. Jakże mogło być inaczej skoro w piątek wysłał mi grającą pocztówkę, w której napisał jak to nie może się doczekać spotkania itp., a na kopercie napisał po polsku: "Tylko dla Twoich oczu". 
Wczoraj więc o 10 rano mój host zawiózł mnie na stację (nawet poszedł ze mną kupić bilet haha). O 11:30 byłam na miejscu i miałam wrażenie, że wysiadłam w Afryce ;). 90% ludzi, których wczoraj widziałam, było Afro - Amerykanami i po białym IL był to pewien szok lol. Philadelphia jest całkiem spoko - na pewno daleko jej do Chicago (czystego, zadbanego, bezpiecznego ;), ale fajnie się po niej spaceruje, wszystko jest blisko i nie wieje haha... Nie zrobiłam zbyt dużo zdjęć, bo byłam zajęta R. 

Ogólnie Philly sprawia wrażenie miasta... starego, z wieloma jednokierunkowymi uliczkami i ciemnymi zaułkami. W dodatku żywego i głośnego (w Chicago zawsze miałam wrażenie, że jestem w wymarłym mieście ;) i chyba niezbyt bezpiecznego, bo nie widziałam tam żadnej policji :/
Tyle jeśli chodzi o miasto. A jeśli chodzi o R.... Och, ach... I'm in love :) Mówię Wam dziewczyny, znajdźcie sobie latino chłopaka - takich emocji nie da Wam nikt ;) Byliśmy nawet w kinie, ale nie pytajcie o czym był film, bo nawet tytuł przegapiłam haha... I dał mi na powitanie pluszowego kotka - słodkie, czyż nie? ;) Po dwumiesięcznych rozmowach na skypie, wczorajsze spotkanie na pewno nie wyglądało jak typowa pierwsza randka, raczej jak 15 lol Było super. On jest jak mój perfect match haha...

środa, 24 listopada 2010

ogarniam się ;)

Czas leci mega szybko. Mam już nowe konto bankowe, kartę biblioteczną, jeżdżę... Jestem w domu haha... Muszę przyznać, że moje nowe auto jest lepsze niż poprzednie ;):
I jest nawet tak sprytne, że przy wrzuceniu biegu wstecznego mam na ekranie podgląd na sytuację za mną:

Chciałabym też rozpogodzić wszystkie fanki R. (bo mam wrażenie, że wszyscy lubią go tutaj bardziej niż mnie ;), że spotkam się z nim w sobotę. Przyjeżdża dla mnie do Philadelphi. Co to będzie, co to będzie.... Boję się z nim spotkać, ale... Musimy mieć jakieś zdjęcia na FB lol

Happy Thanksgiving haha...

poniedziałek, 22 listopada 2010

spacerkiem po okolicy...

Dzisiaj miałam znowu fun ;) - grałam z dziećmi na dworze w american football haha... Wciąż znajduję źdźbła trawy we włosach ;), ale było całkiem ok. Pogoda jest super, więc była to nawet przyjemność lol

Ale wracając do tematu ;) - krótki spacerek po okolicy. Na początek droga prowadząca na osiedle:
Dojeżdżamy na prywatne osiedle, którego początek stanowi przystanek (na pierwszym planie) dla dzieci czekających na school bus:
Na osiedlu jest tylko 10 domów. Wszystkie jednakowe:
A tutaj sobie hasam ;) na spacerki (tradycja nigdy nie umiera ;):
W ten czwartek Hamerykańcy świętują wybicie Indian ;), czyli Thanksgiving, więc dzieciaki nie mają szkoły. Ale nie jest nawet źle. Fajne mam dzieci :)

niedziela, 21 listopada 2010

ciągle żyję ;)

Chciałabym przeprosić moich wiernych fanów ;) za długą ciszę, ale ten tydzień mnie wykończył i nie miałam siły na pisanie. Szaleństwo zaczęło się w poniedziałek - o 10 agencja zadzwoniła do mnie, że mam match, a dwie godziny później miałam już bilet z Chicago do Philadelphi na następny dzień. Cały dzień spędziłam z Aleli, więc pakowałam się w nocy (rycząc, że już jej nie zobaczę :( ) i rano hostka zawiozła mnie na lotnisko O'Hara w Illinois. Dzieci nawet się nie pożegnały, hostka wymamrotała "bye" wykonując przy tym gest ręką, który mógł być: a) pomachaniem; b) zwolnieniem ze służby niewolnika. Samolot miałam mieć o 13. Zepsuł się. Podstawili mniejszy. Zabrakło miejsca dla 20 osób. W tym dla mnie. Rezultat: dostałam 500$ dolarów na bilety American Airlines (a więc wakacje będę miała prawie za free ;) i dotarłam do Philadelphi o 1 w nocy. W dodatku była straszna burza i przez 20 minut rzucało samolotem jak wagonikiem w Six Flags :/.

Ale teraz jestem w domu. Naprawdę jestem w stanie nazwać to miejsce domem. Czuję się tutaj... szczęśliwa. Bezpieczna. I ciepło mają ;) Spędzam z nimi mnóstwo czasu i póki co baaaardzo ich lubię. Teraz mam życie jak z operskich ulotek - wspólne posiłki, wspólne movie night itp.I Pennsylvania jest taka piękna. O wiele ładniej tutaj niż w IL. I żadnych skunksów lol Kto by pomyślał, że brytyjska rodzina (nie wiem co moja ex jędza wymyśliła, że są z RPA) o hinduskich korzeniach będzie taka ciepła i dobra. Czuję jakbym wygrała los na loterii. Ale zawsze wiedziałam, że jestem urodzonym szczęściarzem haha... Wykupili mi członkostwo w ich siłowni YMCA, więc mam zamiar zacząć jakieś klasy w weekend - może taniec albo cóś ;) Teraz módlmy się, aby nie było to tylko mylne pierwsze wrażenie.
Jeszcze pochwalę się moim dziełem - moje dzieci powiedziały, że zrobiłam najlepsze mufinki jakie kiedykolwiek jadły  lol
Poza tym mam nowe bejbi - nowego ślicznego Canona zakupionego jeszcze w IL - taka pamiątka ;)

I wiecie, myślę o tym coby zakończyć znajomość z R. Mam już... dość. Poza tym boję się, że spotkanie na żywo zrujnuje ten piękny obraz, który mam w głowie. Chcę go zawsze pamiętać takiego jak teraz. Na zawsze będzie związany z moim życiem w Chicago, ale teraz zaczynam nowy etap i może pora się pożegnać.

Od teraz postaram się powrócić do mojego regularnego pisania cobyś droga rodzino wiedziała co u mnie, bo na Skypa nie mam czasu wcale teraz ;)

piątek, 19 listopada 2010

nowe życie

Nie pisałam dość dawno, ale nie miałam czasu. Postaram się nadrobić zaległości w weekend i opisać więcej coby wierni fani nie czuli się opuszczeni ;)/ Chciałam tylko dać znać, że żyję i że mam się dobrze. Moja nowa rodzina jest świetna - dzieciaki już kocham, a hości są spokojni i wyluzowani. Dom jest przepiękny!!! Mam świetny pokój z łazienką i tygodniu jeżdżę nową Hondą Pilot z gadającym GPS-em ;), a w weekend będę miała Hondę Civic hosta. Kupili mi nawet członkostwo w ich siłowni. Jemy razem posiłki. Lol... naprawdę mam teraz rodzinę :). Póki co uwielbiam moje nowe życie :D I jestem tylko 1,5 godziny od R. Taki bonus ;)

poniedziałek, 15 listopada 2010

rozwód - akt ostatni

A więc to już oficjalne - lecę do Philadelphi!!!! Mam rodzinę!!! Nie potrzebuję Planu B i za parę dni zobaczę R.!!! Oto moja nowa rodzinka:
Nie jest to może dream family i czeka mnie dużo ciężkiej pracy, ale przynajmniej nie wrócę do domu jeszcze. Mówią z brytyjskim akcentem, więc podszkolę się przed UK ;) i mają piękny, nowy dom, więc chociaż pomieszkam trochę w lepszym miejscu (a przynajmniej żyję nadzieją, że ogrzewają go w przeciwieństwie do mojej obecnej rodziny). Nie wiem dokładnie kiedy lecę, ale prawdopodobnie w środę. Boże, co za piękny dzień!!!
W ogóle teraz przed wylotem mam najlepszy czas. W piątek był mój ostatni dzień pracy i od tego czasu żegnam się ze wszystkimi hehe... Jestem już wykończona. Ale byłam po raz ostatni w Chicago, poszłam w piżamie do Walmartu, a teraz piszę z domu Aleli, bo praktycznie mieszkam tutaj teraz. I czuję się trochę jak na wakacjach. Jest dobrze, bardzo dobrze....
A z rzeczy przyziemnych - wczoraj w nocy hostka przywiozła tą miłą wiejską dziewczynę z Austrii (określenie hostki). Boże, ta dziewczyna strasznie... cuchnie! lol  Życzę im szczęścia na nowej drodze życia ;)

Update - jutro o 16:20 wyląduję w Philadelphi! Cóż za tempo lol

sobota, 13 listopada 2010

inspiracja ;)

Jak to człowiek nigdy nie wie kiedy los może mu niespodziewanie zesłać wskazówkę i odpowiedź na  dręczące go pytanie "Co dalej?" A odpowiedź jest prosta ja na załączonym zdjęciu: "Porzuć pracę, kup bilet, opal się, zakochaj, nigdy nie wracaj"  Tylko gdzie się tutaj opalić??? Co prawda przez ostatni tydzień było codziennie ok. 20 stopni, ale lico mam blade jak wcześniej ;) A w Polsce też się raczej nie opalę. Więc może ucieknę z R. do Meksyku hehe...

piątek, 12 listopada 2010

czekanie....

Ponieważ nie mogę spokojnie ponudzić się na FB bez pytań "Jak rematch???" (tak, tak... cena sławy lol ;) to mały update - Muzułmanie wciąż na moim profilu, wciąż skypujemy  i babka już prawie jest moja, ale wymaga to ode mnie uruchomienia wszystkich talentów aktorskich (wiecie, teksty w stylu: "tak, bardzo lubię Małą - jest taka zdolna, czeka ją wspaniałe życie i bardzo mi przykro, że nie ma ojca, że operka, którą kochała musiała wrócić do domu, a ja nie mogę jej zastąpić, bo nie dała mi szansy... to łamie mi serce..." hehe...). Strasznie muszę się namęczyć, bo Prawdziwek nagadał jej, że nie lubię ciężko pracować (a już na pewno nie tak jak niewolnicy z Czech ;). Wkurza mnie to strasznie, bo robiłam tutaj WSZYSTKO - zawsze byłam na czas, zakupy były zrobione, codziennie prałam itp. Ale moje słowo kontra jej. Wiadomo jak to wygląda. Ogólnie to gdybym była wciąż w PL to nawet nie zastanawiałabym się nad tą rodziną. Ale jestem w sytuacji podbramkowej - we wtorek kończy mi się czas. Jeśli się uda to przynajmniej dostanę się na Wschodnie Wybrzeże za pieniądze CC. Parę tygodni jakoś się przemorduję i kupię sobie czas na odłożenie pieniędzy, sprawdzenie czy R. w realu też na mnie działa i na ewentualny Plan B (czyli porzucenie programu). 
Ale żeby nie było tak poważnie, coś wesołego hehe:

środa, 10 listopada 2010

chlip, chlip....

Czas ucieka, a ja wciąż nie mam rodziny... Mam teraz match spod Philadelphi, ale: 1. to muzłmanie, 2) w dodatku z RPA, 3) nawet nie są w rematchu tylko szukają nowej operki (więc tylko marnują mój cenny czas tutaj, bo im się nie spieszy). Dzisiaj rozmawiałam z tą babką i wcale, ale to wcale nie podoba mi się. Tak wiem, nie powinnam wybrzydzać, ale słuchajcie tego - ona twierdzi, że zwykle pracuje w domu, ale jeśli wyjeżdża to na 3 tygodnie i wtedy wszystko będzie na mojej głowie. W dodatku nawet w moim czasie wolnym ona nie chce, żebym siedziała u siebie w pokoju, ale z nimi i im pomagała. Naprawdę coraz mniej mi się to wszystko podoba... Mój plan początkowo był taki, że przylecę tutaj na rok, podszkolę angielski i poszukam pracy w UK. Teraz po 3 miesiącach tutaj mój angielski jest już ok i w sumie to mogłabym wracać - tzn. polecieć do domu na 2 tygodnie i znaleźć sobie host rodzinę w okolicach Londynu na parę tygodni (coby rozeznać się w realiach), ale... Co z R.??? Nie chcę/nie mogę wrócić do Europy :(
Z rzeczy realnych - zamknęłam dzisiaj konto bankowe, jutro będę się pakować, a w piątek posprzątam pokój. Cóż rodzino droga, może za tydzień się zobaczymy ;) Chyba że jacyś mili Muzułmanie mnie przygarną  (jeśli skusi ich mój filmik hehe... http://aupairvideos.com/#PLD101118) i wtedy będę wyglądać tak (tutaj w chuście od Tor):

poniedziałek, 8 listopada 2010

prawdziwek = true bitch ;)

A przynajmniej wg translatora. I taki też jest nowy nick mojej hostki - Prawdziwek. Ale żeby nie było aż takich przeskoków akcji, krótkie streszczenie weekendu. 
W sobotę pojechałam z moimi Niemkami na clubbing (byłyśmy w Shaumburgu:  http://www.johnbarleycorn.com/gallery.htm). I szczerze to żadna rewelacja. Hamerykańcy tańczą ze sobą jakby kopulowali na parkiecie i trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo oni nie pytają z gracją i wdziękiem: "Czy zatańczysz ze mną, o piękna nieznajoma?" (hehe... R. mnie rozpuścił), ale łapią ofiarę za tyłek i na namolnych nawet teksty "Mam chłopaka" nie działają odstraszająco. Po odesłaniu w diabły z 30 miłośników tańca z gwiazdami i potupaniu przy techno (WTF, a gdzie Akon??? ;) przez 2 godziny, stwierdziłyśmy że nic tam po nas. Ale mam nowe american experience (na liście "must to do" zostało jeszcze m. in. wyjście do Walmartu w piżamie lol).
W sobotę zmienił się również mój status na FB (a Facebook nie kłamie! ;). Jestem więc oficjalnie w relationship z R. lol Mówię Wam, na święta będę zaręczona ;). R. jest słodki, codziennie budzi mnie sms-em po polsku i gdyby nie on pewnie znosiłabym to wszystko o wiele gorzej. Niestety niedługo  skończy się nasza sielanka smsowa, bo w sobotę wprowadza się nowa operka i muszę oddać komórkę, auto i pokój chlip, chlip... Na szczęście dzieci też ;). Moja hostka chciała zmienić agencję coby dostać niewolnika z Czech, ale CC nie chciało jej oddać kasy, więc zdecydowała się na miłą, wiejską dziewczynę z Austrii, która będzie dobrze pracować (wg hostki). Widziałam ją w sobotę, bo ona jest u rodziny w Chicago i faktycznie, wygląda miło i wiejsko ;) Tak sobie żartuję, ale szkoda mi jej, bo moja hostka zaharuje ją tutaj (zwłaszcza, że teraz szuka oszczędności, więc zwolniła Bułgarkę, która tutaj sprzątała i teraz operka będzie miała jeszcze "pod opieką" 3 łazienki i pokoje dzieci :/
A w niedzielę byłam na "imprezie"  u amerykańskiego chłopaka Tor. Było jedzonko, wesołe gry i przyjaźni Amerykanie hehe... 
A dzisiaj miałam "uroczą" konwersację z Prawdziwkiem jak to nie potrafiłam dostrzec potencjału jej dzieci lol I dał mi dobrą radę, że jeśli chcę znaleźć rodzinę to powinnam jutro zadzwonić do tej kobity z Bostonu i spróbować ją przekonać, że jestem gotowa pracować ciężko. Zaczynam mieć dość całej tej zabawy...

sobota, 6 listopada 2010

urodziny :)

Coby przypuszczeniom mojej hostki jakobym żyła w różowej bańce mydlanej stało się zadość, postanowiłam sprostać oczekiwaniom i wyprawić super-słodkie 26 (chlip, chlip) urodziny ;)
Było bardzo wesoło i operkowo hehe... Słuchając starych... ekhm... old-schoolowych znaczy się ;) hitów Spice Girls i Backstreet Boys, popuściłyśmy wodze fantazji i uwolniłyśmy naszą romantyczną naturę:
I było coraz bardziej słitaśnie ;)....

....aż do akcji wkroczyły Niemki i ich prezent:
Coby Was nie zanudzać smutnymi opowieściami o braku nowej rodziny na moim koncie (znowu! znowu ten smutek i opuszczenie! och, ty mój losie smutny i nędzny! och! och! och! ;) Jeszcze tylko przedstawienie nowych koleżanek. Leigh z RPA:
I Sonia z Niemiec (zastępstwo za Karin):
Ogólnie impreza trwała od 20 do 2 w nocy i było naprawdę fajnie. Będę za nimi tęskinć....

piątek, 5 listopada 2010

rozwód - akt III

Na koncie mam nową rodzinę z New Hampshire:
Oby się odezwali i byli fajni hehe... Takie moje życzenie na urodziny ;) Bo tak, dzisiaj mam urodziny (numer mojego konta to... ;) i zaraz wychodzę na imprezę w domu Aleli. Aleli ma urodziny jutro, więc to będzie takie duble party lol. Mamy korony, dziewczyna z Afryki piecze dla nas ciacho, czegóż chcieć więcej??? ;) W dodatku kurier przywiózł mi piękne życzenia od R. (coś dużego mam podobno dostać w realu, tylko bez skojarzeń proszę ;), a nawet moja host rodzina się zachowała i mieliśmy torcik (pierwszy raz jedliśmy coś wspólnie i nawet moja hostka jadła! przerwała dla mnie swoją niekończącą się dietę! czymże sobie na to zasłużyłam? lol). I dostałam od nich prezent! Bardzo fajny (no muszę to przyznać) sweterek - w sam raz na zwiedzanie Bostonu z moją nową kochaną rodzinką ;).
Wczoraj miałyśmy nasz tradycyjny międzynarodowy  ;) lunch coby poznać nową Niemkę, która przyleciała za Karin i jakże się wzruszyłam kiedy Tor, która dzisiaj pracuje, dała mi szal - prosto z Tajlandii, tylko dla mnie i w idealnym dla mnie kolorze! haha... śmieję się, ale to było... bardzo słodkie :) Haha... moja hostka miała rację - żyję w różowej bańce mydlanej ;)

czwartek, 4 listopada 2010

rozwód - akt II

Wczoraj miałam pierwszy match. I wszystko wydawalo się piękne i słodkie - jedno 7-letnie bobo, blisko Washington DC, ładniutkie zdjęcia w aplikacji i łatwy schedule. Były też minusy jak to że samochód do podziału z hostami i że to Muzułmanie. Ale jestem w rematchu (to już 3 dzień!!! jeszcze tylko 11 :/), więc nie mogę wybrzydzać, ale... Mam to niesamowite szczęście (lol, znowu! ;), że pantoflowa poczta operska działa szybciej i sprawniej niż Poczta Polska (o dziwo ;) i mój anioł stróż zesłał mi na FB au pair z ich clustera (o, dzięki Ci Polarku! :*), od której dowiedziałam się, że to zła rodzina jest haha... Pozbyłam się ich już z konta. Może następna będzie z NJ. Najlepiej z tej samej wioski co R. ;).
Z ciekawostek - moja hostka rano spytała czy mam już match. Ja na to, że tak, ale ich nie chcę, bo to zła rodzina. Ona na to: "Nie chcę niszczyć tej Twoje różowej bańki mydlanej, w której żyjesz, ale nigdy nie znajdziesz rodziny z tak łatwym schedulem i tak miłej jak my". WTF??? Głupie babsko. Najgorsze, że ona wierzy, że są tacy perfect. I kto tutaj żyje w bańce mydlanej? ;) Ale doprowadza mnie to do szału, że ona zawsze traktuje mnie jak słodką, ale mega tępą blondynkę. To nie moja wina, że chłop ją zostawił dla blondynki hehe... Całe szczęście niedługo stąd wyjadę :D
I ponieważ nie obowiązuje mnie już tajemnica spowiedzi, pokażę Wam moje dzieci. Młody, kochane dziecko (to w czerwonym):
I Mała małpa (dla odmiany w niebieskim ;):

środa, 3 listopada 2010

rozwód - akt I

Wczoraj o 21 przyjechała moja LCC i podpisałyśmy z hostką papiery. Trochę poględziła mi o procesie, który właśnie się zaczął, ale głównie skupiła się na mojej hostce, bo... uwaga!.... moja hostka postanowiła porzucić moją agencję i znaleźć taką, w której mają niewolnice z Czech ;). Kto by pomyślał, że Czesi do czegoś się nadają haha... Ogólnie podsumowując moimi największymi grzechami jest: a) jestem zbyt radosna i drażni to hostkę, b) Mała mnie nie lubi. Pozwoliła zostać mi tutaj 2 tygodnie, ale jeśli uda znaleźć mi się rodzinę wcześniej, lepiej żebym się wyprowadziła. Amerykańska wdzięczność ;). Nasze "spotkanie" na początku było całkiem miłe, ale kiedy powiedziałam, że bardzo chciałabym się przenieść na Wschodnie Wybrzeże, bo w Illinois nie podoba mi się, hostka pokazała swoją prawdziwą twarz wrednej wiedźmy i naskoczyła na mnie, że ja to chyba zostałam operką ze złych powodów, że jestem rozpuszczona (!?) i że jeśli myślę, że w rodzinie w innym stanie będzie mi lepiej, bardzo się mylę. Haha.... Mówiłam, że ona ma zrytą psychikę. Jeśli to ona aranżuje rematch to wszystko jest ok, ale kiedy okazuje się, że jest mi to bardzo na rękę, strzela focha babsko ;). W każdym bądź razie LCC poradziła mi, żebym sporządziła "listę życzeń" i przekazała ją Bostonowi, kiedy wreszcie do mnie zadzwoni. Oto więc ona:
1) wschodnie wybrzeże (zwłaszcza NJ lol)
2) żadnych samotnych mateczek
3) dzieci w wieku 5 +
4) i żeby mieli zwierzątka (bo to może znaczyć, że porządni z nich ludzie - moja obecna hostka nie znosi zwierzaczków i to mnie przekonuje ;)
Wiadomo, że nie mogę przebierać, ale może będę miała szczęście. Martwi mnie, że w rematchu jestem oficjalnie od wczoraj (chociaż papiery podpisałam w nocy) i że już 11, a Boston jeszcze nie dzwonił, więc jeszcze nie szukają mi rodziny. A tak bardzo chciałaby stąd odejść.... Hostka nastawia dzieci przeciwko mnie jak to robi z ich ojcem i one rozmawiają ze mną tylko jak jej nie ma, a w jej obecności odwracają oczy ode mnie - bylebym tylko o coś nie zapytała i nie sprawiła, że będą musiały odpowiedzieć co będzie widać wielkim grzechem w oczach ich szalonej matki :/. Czuję się tutaj strasznie. Ale wierzę, że to wszystko odwróci się i będę tutaj jeszcze szczęśliwa... Poza tym muszę tutaj zostać, bo mój blog musi trwać coby nie zawieść wiernych fanów haha... ;)

poniedziałek, 1 listopada 2010

rozwód - prolog ;)

Jak wiecie dzisiaj miał nastąpić moment prawdy i konfrontacji z moją szaloną hostką. Bałam się tego piekielnie. Nawet napisałam maila do LCC czy mogę podjechać do niej rano i dostać radę jak rozmawiać z tą wariatką i nie być narażonym na rzut talerzem we mnie ;) (uwierzcie mi, ona jest do tego zdolna, ale oczywiście nie napisałam tego w mailu lol). Jakież było moje zdziwienie, gdy nawiedziła mnie rano (hostka znaczy się) z bananem na twarzy i oznajmiła, ze to ona zabierze Małą do szkoły i że chce ze mną później porozmawiać. Ja na to, z równie wielkim bananem na twarzy hehe..., spytałam: "czy o tym, że to jednak nie działa?" (tutaj wielka nadzieja w głosie...). Ona (banan, wbrew prawom fizyki, wzrasta): "Tak!" haha... a później miałyśmy bardzo miłą, pełną uśmiechów i grzecznych słówek konwersację o tym jak to Mała nadal mnie nie lubi i jest przez to nieszczęśliwa, a kiedy ona jest nieszczęśliwa, moja hostka jest nieszczęśliwa. I że jestem bardzo miła, że Młody mnie lubi, że wszystko jest ok, ale Mała... I że będzie musiała zmienić agencję, bo w mojej nie mają żadnych dziewczyn z Czech, a jej współpraca układa się tylko z Czeszkami (pewnie dlatego, że pozwalają się traktować jak niewolnice ;) i jak to żałuje, że moja agencja nie powiedziała jej o braku Czeszek ZANIM ZAPŁACIŁA ZA MNIE 7000 $. Haha... myślałam, że umrę ze śmiechu. Matko, a myślałam, że niewolnictwo w USA zniesiono ;). Wracając do sedna - jutro wieczorem ma przyjechać LCC i podpiszemy nasze papiery rozwodowe, w środę pewnie zadzwoni do mnie Boston i umieszczą mnie w bazie operek (powrót na ścianę płaczu chlip, chlip... ;) i od tego czasu mam 2 tygodnie na znalezienie nowej "perfect" family (choć jak dla mnie wystarczy, żeby byli z New Jersey ;). 

Czuję... straszną ulgę. Wczoraj spędziłam dzień z dziewczynami z mojego clustera i jedna powiedziała mi, że znała Małpę (tą Czeszkę, która zatruła mi życie ;) i że nawet moja LCC mówiła do niej, że jej host rodzina zaharowuje ją jak konia (no w końcu moja hostka za nią też zapłaciła, czyż nie? ;). Poza tym robi się zimno i muszę stąd uciec zanim zamarznę (bo nie mają tutaj grzejników elektrycznych, a hostka powiedziała, że zacznie ogrzewać dom jak spadnie śnieg :/).

Poza tym dzisiaj znalazłam po sklepem 200 dolarów! To musi być dobry znak, że mój anioł stróż mnie nie opuścił ;) I to że ona sama powiedziała o tym rematchu - jestem urodzoną szczęściarą haha... Listopad zawsze był moim ulubionym miesiącem (dla niewtajemniczonych - w piątek mam urodziny, datki mile widziane ;)

sobota, 30 października 2010

halloween

Tak oto nadszedł weekend z dawna w Hameryce wyczekiwany - jutro Halloween! Coby poczuć klimat postanowiłyśmy dzisiaj z Tor i Aleli zrobić własne dyńki - moja to ta straszna (pierwsza z lewej), Aleli ta szalona na środku, a ciapowata należy do Tor haha... ;). Jutro chyba wybierzemy się do Chicago, bo ma być jakaś parada równości hehe... Zobaczymy jak to  wygląda made in USA ;)
Poza tym czas leci mi tutaj szybko - głównie na coraz większym nielubieniu mojej aspołecznej host rodziny (dzisiaj sprawdzałam ceny walizek, bo przyleciałam tylko z jedną, a już dorobiłam się majątku tutaj ;) i na czytaniu sms-ów od R. On ma iPhona i wykupił aplikację z polskim słownikiem, więc wciąż śle mi sms-y po polsku. I zaczyna się uczyć trochę polskiego. Ostatnio powiedział po polsku... "Kocham Cię". Tak wiem, trochę straszne. Ale... Może nie mamy wiele czasu, który nam pozostał (wow, zabrzmiało patetycznie ;), więc może trzeba wykorzystać to co mamy i po prostu cieszyć się chwilą? A może to ten jedyny? hehe... kto to wie ;)

A teraz uwaga... w poniedziałek chyba powiem hostce, że chcę zmiany rodziny. Trzymajcie za mnie kciuki. A wierzących proszę o modły w sprawie mojego rychłego przeniesienia do NJ ;)

środa, 27 października 2010

tornado

Od poniedziałku w IL jest bardzo wietrznie - i to tak, że ciężko jest zamknąć/otworzyć drzwi od auta! W poniedziałek wieczorem była potężna burza (a jest koniec października :/), a wczoraj rano kiedy wracałam do domu szczęśliwa, że pozbyłam się dzieci i pośpiewywałam sobie tę oto piosenkę:
ponury męski głos przerwał moje radosne śpiewy i oznajmił, że o 12 będzie tornado! Następnie wymienił gdzie można się go spodziewać (na szczęście nie wymienił mojej wioski) i radził znaleźć dobre schronienie :/. Dojechałam do domu, z trudem zamknęłam drzwi i "zmusiłam" R. żeby czekał ze mną na Skypie aż skończy się ten koszmar hehe... Co za szczęście, że internet działał, bo inaczej byłoby strasznie chlip, chlip... O 13 ucichło, a teraz znowu się zaczyna ech... A ja jeszcze muszę jechać po Młodego... No życie operki nie jest łatwe ;)

poniedziałek, 25 października 2010

isn't that sweet? ;)

R. zrobił dla mnie obrazek haha... Pochwalę się więc:
Z rzeczy przyziemnych - weekend spędziłam z Karin na zakupach. To jest niesamowite, że mamy identyczny gust we wszystkim - od ciuchów począwszy na jedzeniu skończywszy. Nosimy nawet ten sam rozmiar (ciuchów i butów! lol). I mamy te same dziwactwa - jak np. słuchanie jednej ulubionej piosenki nieustannie i porzucanie jej po kilku dniach dla innej. Dosłownie miałam wrażenie, że spotkałam swojego klona (i to by było na tyle w kwestii mojej wyjątkowości chlip, chlip... ;). 
Poza tym dzisiaj przez "nasz" host dom przewaliły się tłumy ludzi - hostka usiłuje sprzedać tą norę, w której przyszło mi mieszkać, za 1 700 000 $. Powodzenia jej życzę ;). 
No i chyba lato wróciło do IL, bo dzisiaj było 28 stopni haha... A przedwczoraj 13 lol. Pogoda tutaj jest szalona (może udziela się to też tubylcom i stąd zwichrowanie mojej rodzinki haha...)

sobota, 23 października 2010

chwilo trwaj....

"[...] Ty jesteś tam, ja jestem tu, nie wiem co trzeba zrobić już i chciałbym mieć dziś już pod nogami pewny grunt i, żyć z Tobą, być przy Tobie, mieć coś, wiedzieć już. Ten świat jest jakiś nienormalny dziś, to miejsce, ten kraj, ten kryzys, a w tym wszystkim ja i Ty. Chciałbym już wiedzieć, że dobrze wiem jak mamy żyć, lecz dobrze wiem, nie ma nic jak ja i Ty [...] Naprawdę ciężko będzie nam się nie rozłączyć"
Pezet "Nieważne"

Nie chcę myśleć co z tego wyniknie. Ale wiem, że bez R. nie dałabym tutaj rady wytrzymać. Rozmawiamy na Skypie rano i wieczorem (nie pytajcie o czym, bo sama nie wiem... ale tematy jeszcze nam się nie skończyły ;) i żyję teraz dla tych 2 momentów. I nie jest dla mnie ważne, że mój los zależy od fochów Małej, że hostka zadręcza mnie opowieściami o swoich guzach (podobno znaleźli 5) i że czuję jakbym żyła na walizkach (a przy okazji walizek - wczoraj robiłam porządek i w walizce pomiędzy rzeczami, które wciąż nie rozpakowałam (czyżby przeczucie? ;) znalazłam...uwaga... orzechowego Grześka + parę Michałków! Musiały wypaść z mojego giftu dla dzieciaków! Cóż to za wspaniałe zrządzenie losu! Wiedziałam, że ktoś/coś nade mną czuwa hehe... Ale wracając do tematu - rozmowy z R. i nasze sms-y trzymają mnie przy życiu i nawet jeśli zakończy się to wielką katastrofą, zawsze będę wdzięczna losowi, że dał mi to...


piątek, 22 października 2010

dzień za dniem

Chciałabym uspokoić moją rodzinę, że nie żyję tylko i wyłącznie moją "tragedią" host-rodzinną ani też chilijskim romansem hehe... Życie toczy się normalnie, nadal spotykam się z dziewczynami na nasze międzynarodowe lunche i dzisiaj dołączyła do nas nowa dziewczyna z RPA. Mieszka niedaleko Aleli (tak jak Niemka Karin) i wygląda na to, że tamte okolice są zamieszkane wyłącznie przez Żydów, bo wszystkie mają żydowskie host rodziny. Ja i Tor, która jest z moich okolic, mieszkamy u Katolików, więc wygląda na to, że Amerykanie czują się bezpiecznie w "gettach" ;). Host rodzina Leigh ma wspaniały dom (dzisiaj jadłyśmy u niej) i chciałabym trafić do takiego miejsca... Ze wszystkich domów, które do tej pory odwiedziłam, ja mieszkam w najpaskudniejszym lol. Może więc rematch nie będzie taki zły hehe... Poza tym jej rodzina ma psa. Zawsze myślałam, że wolę koty, ale dzisiaj nie mogłam przestać go głaskać... Jak strasznie tęsknię za zwierzakami, za ich futerkiem, za tym że można je dotknąć.... W mojej patologicznej rodzinie nie lubią zwierząt :/
Co jeszcze... Wieczorem czeka mnie drinkowanie ;) z Karin (w końcu mam powód ;). No i mój kwiatek... tak jakby... ekhm... tracił siły witalne i obawiam się, że za długo u mnie nie pociągnie lol. Najgorsze jest że R. codziennie pyta jak roślinka, a ja z bananem na twarzy zapewniam go, że świetnie. Trochę się zdziwi jeśli go zobaczy ;)

środa, 20 października 2010

gry wojenne

Atmosfera w domu jest... co najmniej dziwaczna. Mała i hostka są super miłe. Teraz czekam na cios w plecy, bo zaczynam je podejrzewać o jakieś niemieckie korzenie ;) Nie ufajcie, Hamerykańcom, mówię Wam ;) Wolałabym być w oficjalnym rematchu niż prowadzić te gierki z nimi, bo jak mówi ósme militarne prawo Murphy'ego - jeśli wróg jest w zasięgu, Ty również lol Bo zaczynam myśleć o co w tym chodzi. Jest kilka opcji, z czego dwie bardzo prawdopodobne - pierwsza: jest jej głupio, że tak beznadziejnie mnie potraktowała i teraz boi się, że odejdę; a druga opcja: boi się, że odejdę, więc próbuje uśpić moją czujność, a sama szuka w tym czasie nowej operki. Mówię Wam, czuję się jak strateg na wojnie ;) I z tą wesołą myślą pozostawiam Was. Odbiór ;)

wtorek, 19 października 2010

otrząsnęłam się ;)

Tak, po wczorajszym szoku i przegadanych 4 godzinach na Skypie z R., dzisiaj czuję się... bardzo dobrze. Postanowiłam działać - byłam więc u Tor po testy na prawko, napisałam do mojej LCC (ale wydaje się, że to kawał leniwego babska i w niczym mi nie pomoże) i zaczynam ogarniać swoje rzeczy na wypadek, gdybym musiała się nagle spakować. Poza tym R. ciągle wysyłał mi sms-y czy wszystko ok i rozgłosił wśród swoich latino-operskich znajomych z okolicznych clusterów, że szukam nowej rodziny i już mam odzew, więc kto wie, może spotkam się z nim szybciej niż myślałam ;). O dziwo, Mała dzisiaj była dla mnie super miła. Hostka również. Ale ja nie dam się im zwieść. Bo ja też jestem dla nich super miła, a przecież planuję zmianę rodziny. Lepiej żebym to była ja niż ona "wyrzuciła" mnie na bruk jak znowu jej odbije. Bo niby mogę mieć nadzieję, że wszystko się tutaj ułoży - byłoby o wiele łatwiej dla mnie zostać tutaj gdzie jestem. Ale będę się ciągle bała, że znowu zapuka kiedyś do moich drzwi wieczorem i powie: "Wiesz, Mała Ciebie jednak wcale nie lubi. Powodzenia w szukaniu nowej rodziny" (i w tym miejscu wielki banan na twarzy ;). To są moje logiczne argumenty. Mimo to boję się tego :( Ale chociaż ciekawie jest... ;) Jak tak dalej pójdzie w moim życiu z tymi dramatycznymi zwrotami akcji to aż nie chcę myśleć co dalej mnie czeka... Ślub na święta? ;) Taki żarcik na rozluźnienie atmosfery ;)

poniedziałek, 18 października 2010

rematch?

Moja hostka właśnie mi oznajmiła, że Mała mnie nie lubi i że ona nie wie co z tym zrobić i  że daje mi 4 tygodnie i jeśli sytuacja się nie poprawi to będzie zmuszona poszukać nowej operki :(. No to super... I jeszcze ta jej gadka jak to Młody mnie lubi i że to nie moja wina, po prostu rozminęłyśmy się charakterami z Małą. Napisałam do mojej LCC. Nie chcę tutaj zostać :(. Muszę zrobić jak najszybciej prawko i być dla nich super miła, ale zacząć szukać nowej rodziny :(

mam plan haha...

Tak, wymyśliłam co chcę zrobić na swoje urodziny - pójdę na mecz Chicago Bulls. Świetny pomysł, czyż nie??? Bilet to ok. 60 dolarów, ale... jak szaleć to szaleć ;). Mam już chętną Niemkę Karin, może jeszcze ktoś się przyłączy.
A przy okazji Karin - wczoraj byłyśmy we dwie w kinie na "Life as we know it". Świetny film, polecam :). Już dawno się tyle nie śmiałam. Poza tym to miało być takie "american experience" ;) - kupiłyśmy popcorn, colę i... było tak samo jak w Polsce. Kino identyczne jak nasze Cinema City. Jedyna różnica to brak napisów na filmie haha.... I ceny w dolarach lol ;) Ale film chociaż był bardzo dobry :)

niedziela, 17 października 2010

Six Flags Great America :)

Wczoraj pojechałam po dziewczyny i w składzie międzynarodowym - Tajlandia, Argentyna, Niemcy i Polska (patrz: obrazek powyżej lol) pojechałyśmy do najfajniejszego parku rozrywki w USA ;), czyli Six Flags Great America. Zajechałyśmy tam ok. 12:
Po przejściu przez bramki i przeszukaniu naszych torebek (podczas, których okazało się, że nie możemy wnosić jedzenia, więc byłyśmy zmuszone pozbyć się naszych zapasów chlip, chlip...), trafiłyśmy do raju pełnego rozrywek dramatycznych:
I takich bardziej przyziemnych ;):
Pełnego potworów (tak to jest żywa osoba - pełno ich tam było i skakały na ludzi z nienacka):
Wieczorem zrobiło się naprawdę strasznie:
Haha... fajnie było. Pogoda była perfekcyjna - ok. 20 stopni + słonko. Jedyny minus to tłumy ludzi, ale... I tak było warto. To był naprawdę udany dzień :)
A teraz pytanie: czy patrząc na to zdjęcie możecie zrozumieć dlaczego biorą mnie tutaj za Niemkę??? bo ja nie ;)
PS kwiatek wciąż żyje :)