sobota, 18 grudnia 2010

no i polecieli :)))

Dzisiaj nastapil wspanialy, z dawna wyczekiwany (czyli od pierwszego dnia mojego pobytu tutaj) moment - rodzina poleciala na 2 tygodnie do Afryki! I kto jest najszczesliwsza osoba w calej Pennsylvani? No kto? haha... ale serio, ulga straszna. Wreszcie odrobina prywatnosci :)

Chcialabym uspokoic wiernych fanow ;), ze brak postow byl nie wynikiem braku weny do pisania czy wspanialych wydarzen w  moim wspanialym operskim zyciu ;), ale byl spowodowany wydarzeniem tragicznym. Brzemiennym w skutkach i, nie boje sie uzyc tego slowa, dramatycznym! Otoz... uwaga, co wrazliwsze osoby moga pominac ten fragment, bo to brutalne - otoz umarl... Dokonal swojego zywota na tym padole lez. Sluzyl mi wiernie przez lata. A teraz mnie opuscil. Teraz, gdy musze sobie radzic na tej obcej, hamerykanskiej ziemi (choc niby sojuszniczej), opusicil mnie moj najlepsiejszy ;) przyjaciel. Moj laptop... Byl taki ladny. I taki madry... Bede tesknic... Niech spoczywa w pokoju lol

W wyniku tego tragicznego wydarzenia dostalam od hostow w dzierzawe ich starego MacBooka. Naprawde nie wiem czym ludzie tak sie zachwycaja. Ja chce mojego Della chlip, chlip...

Z operskich wydarzen - moje dzieci (kazde z osobna) graja na 3 instrumentach. Wiec ostatnie 2 tygodnie uplynely na koledowych koncertach w szkolach i innych edukacyjnych przybytkach.  Zaprawde powiadam Wam - jesli jeszcze raz uslysze "Jingle Bells" na wiolonczeli/skrzypcach/basie czy fortepianie to wyjde z siebie i stane obok.

Zeby nie bylo tylko o mnie ;) to pochwale sie (haha... komus musze) jaka piekna kartke na swieta mu zrobilam:
No dobra, na zywo wyglada lepiej, bo gwiazdki sa brokatowe i blyszcza. Ale tekst w srodku jest ladny chociaz haha....

poniedziałek, 6 grudnia 2010

po weekendzie

Oczywiście sobota z R. była... super, niezapomniana, rewelacyjna i gorąca haha... Zwiedziliśmy Świątynię Masonów (proszę się nie śmiać ;), bo R. jest Masonem w Chile (cokolwiek to znaczy), więc mieliśmy darmowe zwiedzanie (a ja jestem typową operką - jeśli mogę na czymś zaoszczędzić 8 dolarów, nawet tego nie potrzebując, jestem zawsze chętna lol), a dla niego było to ważne, więc... 

Byliśmy w kinie (i znowu nic nie pamiętam, cóż za strata pieniędzy - ale było warto hehe...). Spędziliśmy parę godzin razem (od 11 do 21) i mogę to określić jako quality time. Wiecie, może jestem naiwna, ale kiedy wieczorem czekaliśmy na mój pociąg, obok nas przysiadła grupka starszych kobitek. Takich ok. 60 lat. Bardzo wesołych. Rozśpiewanych. Powiedziałam mu, że mam nadzieję, że w ich wieku będę taka jak one. Jego odpowiedź: "Oczywiście, że będziesz. Będziesz wtedy ze mną, więc udzieli Ci się ode mnie" I tak wiem, jestem naiwna, ale zrobiło mi się jakoś... miło i ciepło na sercu. Ech... Zaczynam rozumieć co czuł Mickiewicz pisując swoje ckliwe dzieła... ekhm... tzn. nasze dobra narodowe ;). Na dowód, że love is in the air:
Ech, a teraz znowu cały tydzień czekania.... Dziewczyny, love sucks ;) 

Z życia operki - dzisiaj rano zeszłam do kuchni i na stole leżała lista 10 rzeczy, które muszę zrobić (wliczając wymianę narzut w jadalni [bo dzieci tam też siedzą], sprzątanie auta i czyszczenie lodówki [bo dzieci jedzenie tam jest]). Gdyby nie to, że za dwa tygodnie wyjeżdżają, a ja jestem w dobrym nastroju, byłabym wściekła. Ale wiem, że muszę się pomęczyć parę miesięcy, a później rzucę to w diabły. Nie mogę iść w 3 rematch, bo to za duże ryzyko - mogłabym wylądować w CA i wtedy moje ballady i romanse byłyby skończone ;). Parę miesięcy... Wiecie, rodzina jest super jako ludzie. Bardzo mili. Bardzo ciepli. Ale robię tutaj wszystko. Nie bierzcie hindusów - taka rada operki po przejściach. I żadnych samotnych mateczek ;)

czwartek, 2 grudnia 2010

o czym by tutaj napisać...

No o czym tutaj pisać, żeby nie być monotematycznym skoro i tak tylko R. w mojej głowie. Haha... cały dzień jestem super operką - piorę, sprzątam, bawię się, gotuję (i to chyba nieźle, bo dzieci dają mi 5 gwiazdek [a oni jedzą mega fancy - krewetki, jagnięcina, ośmiornice, pieczone kasztany, przyprawy przedziwne, sery paroletnie i to wszystko robię ja, bo wiecie okazuje się, że mam talent - może nawet zgłoszę się do kolejnej edycji haha]. W dodatku czekają z niecierpliwością na nowe ciasta, ciastka i inne słodkości i każdego dnia pytają czy upiekłam coś nowego lol. No i jeżdżę "moją" super-gadającą bryką o rozmiarach czołgu. I wszystko robię dobrze, i na czas, i wszyscy mnie lubią, a wszystko po to, żeby wieczorem na skypie zobaczyć R. i podśpiewywać sobie cały dzień tą piosenkę (już znam ją na pamięć haha....):

Kiedy Ciebie nie ma, gubię się w obłędach
Kiedy Ciebie nie ma, to i mnie nie ma
Nie ma mnie gdy Ciebie nie ma, znikać mi się nie waż
A w sobotę kolejne spotkanie... I tak oto mój wspaniały operski blog zamienia się w tanią chilijską telenowelę ;).