czwartek, 16 czerwca 2011

sie zaczelo :(

Chcialabym wszystkich zapewnic, ze przerwa w pisaniu nie nastapila w wyniku moich niekonczacych sie swawoli i hulanek w Nowym Yorku. Dobrze by bylo. Powod jest bardziej smutny, a co najgorsze pernamentny i potrwa do konca mojego turnusu u Hindusow. Otoz moi drodzy rodacy - w USA zaczely sie wakacje! Napisze nawet dosadniej - szkola is over! O zgrozo! ;) Jak przystalo na najlepsza operke poswiecilam swoj wolny czas i wieczorem udalam sie (niemalze) ochoczo na rozdanie swiadectw (?!) mojego najstarszego dziecka. Konczy bobasek podstawowke (elementary school) i idzie w sina dal (10 minut od domu) do gimnazjum (middle school). Byly wiec lzy, byly przemowienia, patetyczne spiewy (z niektorymi sie nawet identyfikowalam - "jest we mnie cichy glos, ktory chce bym byl wolny i wiem, ze przygoda na mnie czeka gdzies hen w oddali" , bylo czytanie listu od Obamy. Calosc bagatela 1,5 godziny :P A teraz haruje w pocie czola po 10 godzin na dobe i nawet weny do pisania odeszla chlip, chlip. A pamietam ten czas kiedy wakacje oznaczaly slodkie lenistwo :( Coz poczac. Za tydzien zaczynaja campy, wiec troche biedna niania odsapnie ;) W weekend mam plan upolowac auto wczesnie rano (skoro swit? no nie przesadzajmy) i zniknac na caly dzien, bo jest takie stare operskie powiedzenie "wszedzie dobrze, tylko nie w domu hostow". Czy jakos tak. A moze wlasnie to wymyslilam? Niewazne. Grunt, ze prawdziwe. Wiec rodzino skype niet, ok? ;) Jutro piatek! Och, coz to za dobry dzien! I z tym pozytywnym akcentem, zeganam sie z Wami tymczasem (borem lasem? ;)

2 komentarze: