poniedziałek, 6 września 2010

po weekendzie

A więc pierwszy weekend w Chicago uważam za baaaardzo udany :) To miasto jest niesamowite - ma świetny klimat i tak jak w sumie z niechęcią myślałam o tym, że mam rodzinę spod Chicago, a nie np. DC, tak teraz uważam to za dar niebios (haha... ciekawe co powiem zimą). Chicago jest ogromne, ale bardzo czyste. Ma świetną komunikację miejską z nowymi autobusami o napędzie hybrydowym. Wczoraj takim jechałam, bo musiałam dostać się z Chicago Union Station (czyli tam gdzie mój pociąg staje) na nabrzeże i z powrotem, więc mogę powiedzieć, że ich autobusy są nie tylko ekologiczne, ale i wygodne. I nawet bezdomni kasują w nich bilety haha... Wczoraj byłam świadkiem - bezdomna czarna kobieta mająca na sobie kilkanaście warstw ubrań, wyciągnęła spod pazuchy starą brudną skarpetę, a z niej bilet autobusowy. I byłam jedyną osobą, która się patrzyła, więc to chyba standard lol. Ciężko się też zgubić, bo autobus (i pociąg też :) "mówi" jaki będzie następny przystanek hehe.
W Chicago mieszka totalny mix kulturowy. Co najbardziej uderzyło mnie w sobotę kiedy wysiadłam z pociągu to ogromna liczba Arfoamerykanów i Hindusów. Tutaj gdzie mieszkam są tylko biali i paru Azjatów, a Chicago to zupełnie inna bajka i nie wiem czy nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że biali są w mniejszości. Ale policji też jest mnóstwo, więc nie bój się o mnie rodzinko hehe...
I ludzie są mili. Albo to ja mam takie szczęście, bo i w sobotę i wczoraj, dostałam za darmo kawę. A może tak biednie wyglądam i to był tylko odruch litości haha... Może wygladam jak taka biedna rosyjska niania styrana życiem i dziećmi (jak byłam na wycieczce w NYC tydzień temu to weszłam do sklepu z dziewczynami, a sprzedawca do nas: "welcome my rusian friends", czyli "witajcie moi rosyjscy przyjaciele" haha, a to było jeszcze za nim się odezwałyśmy, więc cóż - wygląd nas zdradza lol).

Z rzeczy przyziemniejszych - dzisiaj znowu mam wolne, bo Hamerykańcy świętują Labour Day (czyli ichne święto pracy), więc to już 4 dzień nic nie robienia dla mnie :))). Ale sklepy mają być otwarte, więc wybieram się wreszcie coś kupić (w piątek byłam tylko na rekonesansie i w celu zakupu prezentu dla Małej, bo miała wczoraj urodziny - kupiłam jej więc kremową świnkę skarbonkę w różowe kropki za 3 dolary na przecenie i mój prezent wzbudził zachwyt i powszechne uznanie dla mojego gustu i doboru kolorów pod katem jej pokoju haha... poza tym już zapakowała tam swoją kasę, więc chyba jej się spodabała :). Muszę kupić coś z dłuższymi rękawami, bo zaczyna robić się zimno... Chlip, chlip.... Spisałam więc wskazówki dojazdu do najbliższych centr handlowych i niedługo jadę. Pewnie trochę mi zejdzie, aczkolwiek mam zamiar tylko zakupić jakieś dresy celem wtopienia się w tłum hehe... Chociaż jeśli chcę się wtopić w tłum w moim Northbrook to musiałabym zrzucić jakieś 10 kg, bo kobitki tutaj są chudziutkie strasznie (za to w Chicago poczułam się szczupło haha)
A, i wróciła z wakacji była operka mojej rodziny - Ewa z Czech. Bardzo miła. W środę wraca do kraju i nie wydaje się być zachwycona tym, ale trudno się dziwić - tutaj była 2 lata, wcześniej 5 lat operkowała w Anglii, a teraz ma 28 lat i zero pomysłu na życie.
No nic, jadę podbijać amerykańskie sklepy :)))

1 komentarz:

  1. zakuuupy... jej ;)) hahah
    ciekawe kiedy my będziemy mieć "mądre autobusy" i do tego jeszcze wygodne :O Nawet jeśli autobusy będą OK, to drogi będą dziurawe o i dalej będzie trzęslo, stukalo i pukalo :D ;))

    Udanych dresowych zakupów ;]
    judd_

    OdpowiedzUsuń